czwartek, 25 grudnia 2014

dwanaście.



Londyn, 21 kwietnia 2015.


Kochany,
życie w nowym mieście zupełnie mnie nie cieszyło. Nic mnie nie cieszyło. Moje życie nie miało już sensu. Bez Ciebie. Do tego nie czułam się dobrze. Myślałam, że czas uleczy rany. Łudziłam się, że z każdym następnym dniem będzie lepiej. Przecież tak musi być i w końcu uśmiechnę się na widok tak rzadko pojawiającego się w stolicy Wielkiej Brytanii słońca, szczerze zainteresuje mnie to, co opowiada mi Mariusz po powrocie z kolejnego treningu w nowym klubie i nowym towarzystwie albo znajdę sobie jakieś zajęcie, dzięki któremu nie będę o Tobie myśleć. Tak się jednak nie działo. Mariusz niepokoił się o mnie coraz bardziej, nawet do tego stopnia, że zmusił mnie do zrobienia sobie badań kontrolnych. Poszłam tam, wiesz, tak dla świętego spokoju, żeby nie truł mi już więcej tyłka, mimo że było to tylko zwykłe osłabienie, byłam tego pewna, w końcu przez ostatnie dnie stale płakałam i rozpamiętywałam to, co się stało...
Ignorowałam połączenia od Ciebie. Każdą wiadomość kasowałam zaraz po tym, gdy tylko widziałam Twoje imię wyświetlające mi się jako nadawca. Nie chciałam Cię znać. Nie potrafiłam czytać Twoich usprawiedliwień. To za bardzo bolało. Jedyne, czego pragnęłam, to to, abyś dał mi wreszcie spokój. Abym zapomniała. Do tego nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo zmieniło się Twoje nastawienie. Dlaczego tak nagle się zainteresowałeś tym, co się ze mną dzieje? Dlaczego musiał minąć ponad tydzień ciszy, byś się odezwał? Czyżbyś jednak stwierdził, że podjąłeś złą decyzję? Niestety, na to było już za późno, mnie nie było w kraju. Do tego myślałam o Tobie najgorzej jak mogłam. Przepraszam Cię za to. Najmocniej jak umiem. Teraz wiem, że to nie tak. Postąpiłam jak głupia, urażona smarkula, nie dając Ci niczego wyjaśnić. Żałuję tego. Bardzo. Gdybym nie uniosła się dumą, teraz wszystko wyglądałoby inaczej...
Zapytasz, w jaki sposób się dowiedziałam, jaka była prawda. Otóż pewnego dnia wśród sterty reklam, ofert i SPAM-u odnalazłam na skrzynce mailowej wiadomość z zupełnie innego adresu niż ten, z którego przychodziły do mnie do tej pory e-maile od Ciebie. Było tam wszystko wyjaśnione. Od A do Z. Cały plan, jak nas rozdzielić. Staliśmy się marionetkami w grze ludzi, których uznawaliśmy za naszych dobrych znajomych, a może nawet i przyjaciół. Ja miałam myśleć, że Ty wróciłeś do swojej byłej, Ty – że znalazłam sobie kogoś w Marsylii i Cię dla niego zostawiłam. Spytasz, dlaczego więc się nie odezwałam, gdy już poznałam całą prawdę? Dlaczego nie próbowałam naprawić tego, co innym udało się zepsuć, skoro wciąż tak mi na Tobie zależy? Skoro wciąż Cię kocham... Tyle tylko, że ja próbowałam, naprawdę. Wierz mi. Miałam już nawet kupiony bilet do domu. Z bijącym sercem czekałam na wylot, na dzień, w którym się z Tobą spotkam i przeproszę Cię za to, że postąpiłam tak pochopnie, że zniknęłam nic Ci nie wyjaśniając, że naraziłam Cię na domysły, że tak Cię zraniłam, że nie pozwoliłam Ci niczego wyjaśnić, że w Ciebie zwątpiłam, że zniszczyłam to, co nas łączyło... Miałam nadzieję, że mi wybaczysz. Nie liczyłam na to, że wszystko wróci do normy sprzed mojego wyjazdu, ale miałam nadzieję, że przynajmniej uda nam się wszystko sobie wyjaśnić i jakoś poukładać w głowach tę sytuację. I podjąć jedną, wspólną decyzję. Konsensus.
Wszystko jednak poszło zupełnie nie tak, jak to sobie umyśliłam. Po raz kolejny. Dzień przed wylotem wszystko się posypało. Zostałam wezwana pilnie do szpitala po wyniki moich badań, do których kilka dni wcześniej zmusił mnie Mariusz. Nawet o nich zapomniałam, jeśli mam być z Tobą szczera... Poszłam je więc odebrać, bo gdzieś tam w środku wierzyłam, że już nie będę miała ku temu okazji, bo zostanę z Tobą, w Poznaniu, gdzie wszystko wróci do normy. Niestety, zostałam zupełnie gdzie indziej... Tak, kochany, leżę tu – w szpitalu w Londynie, który w ostatnim czasie stał się dla mnie domem – już dziewiąty miesiąc. Mam białaczkę w bardzo zaawansowanym stadium. Z przerzutami. Zostało mi już naprawdę mało czasu, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, dlatego tak bardzo spieszę się z wyjaśnieniem Ci wszystkiego, co się wtedy wydarzyło. Dlatego też omijam niektóre wątki i tak bardzo skracam opowiadanie naszej historii. Bo chcę, być wiedział wszystko i nie musiał się domyślać, co było dalej, gdy z przyczyn naturalnych przerwę w połowie. Chcę byś mógł zamknąć ten rozdział ze mną w roli głównej i żyć dalej. Bo tak właśnie powinieneś postąpić po mojej śmierci.
Zapytasz, dlaczego nie zadzwoniłam, by powiedzieć Ci, jak ma się sytuacja. Odpowiem pytaniem: po co miałam to robić? Po to, byś się nade mną litował? Byś mi współczuł? Byś poczuwał się do odpowiedzialności? Żebyś postąpił honorowo i zajmował się biedną „choruszką”, bo tak wypada? Wiedziałam, że tak właśnie byś zrobił, a to nie miało najmniejszego sensu. Chciałam walczyć sama. I walczyłam. Naprawdę. Wierz mi. Starałam się jak mogłam, byle by kiedyś móc jako zdrowa osoba stanąć oko w oko z Tobą i opowiedzieć Ci, jak było naprawdę. By Ci wszystko wyjaśnić nie na papierze czy przez telefon, a podczas spotkania. By móc jeszcze choć raz usiąść na trybunach stadionu przy Bułgarskiej i zobaczyć, jak gryziesz trawę dla poznańskiego klubu, klubu, którego oboje tak kochamy. Teraz jednak wiem już, że moja walka z wiatrakami nie ma najmniejszego sensu. Dlatego do Ciebie piszę. Byś wiedział wszystko. Byś mógł żyć, nie zastanawiając się, jak było naprawdę z nami. Byś miał jasną sytuację i nie musiał się niczego domyślać. Do tego chcę pozamykać wszystkie sprawy. By móc odejść z tego świata spokojną.
Poza tym pisanie do Ciebie mi pomaga. Pozwala poukładać sobie wszystko w głowie (a musisz wiedzieć, że jest tam naprawdę sporo przeróżnych myśli), a przy okazji ukoić mi mój ból psychiczny. Bo nikogo już nie dziwi, że krzyczę, gdy mnie boli, że zaciskam pięści i zęby z bólu, a łzy ciekną mi wtedy strumieniami po polikach. To normalne w moim aktualnym stanie. To jednak nic przy tym, co mam w środku. W moich już nie najlepszych organach jest też i serce, które boli mnie o wiele bardziej niż ciało, bo postąpiłam podle, nie wierząc w Ciebie i w Twoją miłość do mnie. Przepraszam Cię za to. Najmocniej, jak tylko mogę. Wybacz mi. Proszę. Wybacz, że zwątpiłam. Nie powinnam była.
Chcę, żebyś wiedział, że niczego nie żałuję. Tego, że Cię poznałam. Że się w Tobie zakochałam. To było najlepsze, co mi się przydarzyło. Wyjazdu do Marsylii też nie żałuję, bo pokazał mi on, jak mocno się kochaliśmy i jak wiele byłoby przed nami, jak wiele umielibyśmy pokonać, gdyby nie moja choroba. A tym bardziej nie żałuję chwil spędzonych z Tobą, całego mojego życia. Mimo tego, że było krótkie, to dzięki Tobie było najpiękniejsze z możliwych. Dziękuję Ci za to najmocniej, jak tylko umiem.
Wiedz też, że życzę Ci jak najlepiej. Ułóż sobie życie, bierz z niego pełnymi garściami, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie jego kres. Nie bój się podejmować ryzyka. Graj na najwyższych obrotach i nie zapominaj o tym, co jest dla Ciebie najważniejsze. Żyj tak, abyś odchodził z tego świata szczęśliwym. A ja obiecuję Ci, że będę Ci pomagać. Będę nad Tobą czuwać, tam, gdzie już niedługo trafię. Będę Cię wspierać, jak zawsze, tak jakbym wciąż była przy Tobie. Nigdy Cię nie opuszczę. Zawsze będę Cię kochać, bo dla mnie jesteś Tym Jedynym, którego pokochałam na całe życie...
Dość krótkie życie...

Na zawsze twoja,
Honorata.


Dopisek z 30 kwietnia 2015.
A może dobrze się stało, że wtedy Cię z nią zobaczyłam i wyjechałam? Przynajmniej oszczędziłam Ci widoku mojej osoby wyniszczonej przez chorobę. Chudej, bladej, z zapadniętymi oczami, wyglądającej jak chodząca śmierć. Choć ostatnio tylko leżę, ale tak się mówi. Chodząca.
Przynajmniej zapamiętasz mnie taką, jaką byłam naprawdę za życia. Zdrową. Z zaróżowionymi policzkami. Uśmiechającą się na Twój widok. Kochającą Cię całym sercem.
Tak, tak jest zdecydowanie lepiej. Dla Ciebie.
Żegnaj, kochanie... 
I pamiętaj, że Cię kocham, 
zawsze Cię kochałam 
i kochać będę.
H.

2 komentarze:

  1. Nie tak to sie miało skończyć! Gratuluje Ci, wbiłaś mi gwoździa

    OdpowiedzUsuń
  2. Brak mi pomysłu na rozsądny komentarz. SERIO. Mam napisać, że mi przykro, że jestem pełna żalu i współczucia wobec Honoraty, że jestem wciąż na nią zła, ale już jakby mniej, bo w perspektywie życia z nowotworem nie umiem oceniać jej tak surowo jak wcześniej? Mam napisać, że X postąpił niewłaściwie, bo powinien był przyjechać do Honoraty, dowiedzieć się za wszelką cenę, w jakim szpitalu się leczy, jaki dokładnie jest jej stan, a później powinien z nią porozmawiać szczerze i długo? I powinien przy niej być choć przez chwilę, żeby pamięć minionej miłości (minionej ze strony X) choć nieco osłodziła Honoracie potyczki z rakiem?
    A, guzik. Nie napiszę nic z tego. Może jedynie: nie tego się spodziewałam. SERIO.

    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń