środa, 31 grudnia 2014

epilog.



LONDYN, 01.05.2015.


Szymon,
pewnie dziwi Cię to wszystko. Ta paczka i to, co jest w środku. I w ogóle. Pewnie zastanawiasz się, o co chodzi? Już wyjaśniam. Honorata nie chciała, abyś to dostał, abyś wiedział, ale ja muszę... nie umiem inaczej. Honda, co prawda, miała dni, w których była bliska zgodzenia się na to, abym poinformował Cię o Jej chorobie,  ale nigdy mi na to nie pozwoliła. Nie chciała Twojej litości. Głupie, ale wiesz, jaka była. Dumna i uparta. Do końca się nie zmieniła. A ja nie mogłem złamać danego Jej słowa. Przyrzekłem Jej, że dotrzymam tej tajemnicy. Naszej ostatniej, wspólnej tajemnicy... Byłem jedyną osobą, którą miała. Nawet rodzice nie wiedzieli o Jej pogarszającym się stanie zdrowia. Nie chciała ich widzieć. Nigdy im nie wybaczyła tego, co się stało w momencie naszego wejścia w dorosłe życie, tego jak próbowali ustawić nam życie i jak ich przy nas nie było, gdy ich najbardziej potrzebowaliśmy. Nie mogłem więc pozwolić, aby umarła samotnie. A gdybym Ci powiedział, zapewne zacięłaby się i nie pozwoliłaby mi się do siebie zbliżać. Zrozum więc, że musiałem tak zrobić. Dla wspólnego dobra całej naszej trójki... A przede wszystkim dla Niej. Mojej ukochanej starszej siostrzyczki.
Teraz jednak, gdy już Jej tu nie ma, nie obowiązuje mnie to, co Jej obiecałem, a przynajmniej już nie tak dokładnie, słowo w słowo, dlatego wysyłam Ci tę paczkę. Bo czuję, że tak trzeba, że musisz o wszystkim wiedzieć. I tak, nie masz zwidów, dobrze czytasz i to Ci się nie śni. Honorata nie żyje. Miała białaczkę. Wykryto ją u Niej zdecydowanie za późno. Rozprzestrzeniała się w Jej ciele w zatrważająco szybkim tempie. Nie można było zastopować przerzutów. Nie można było nic zrobić, aby ten pieprzony rak Jej nie zżerał od środka. Można było tylko wydłużać Jej życie, licząc na cud. Tylko uśmierzać Jej ból. I patrzeć jak z dnia na dzień znika coraz bardziej, będąc totalnie bezsilnym.
Honda walczyła dzielnie, bo miała w życiu jeden cel – chciała wrócić do Poznania i się z Tobą spotkać. Chciała Ci wszystko wyjaśnić jako zdrowa osoba, oko w oko. Dopiero pod koniec, tak gdzieś w połowie marca, uznając, że już nic z tego nie będzie, przeczuwając swoją coraz bliższą śmierć, zaczęła do Ciebie pisać. Spieszyła się, by zdążyć Ci wszystko wyjaśnić. Ostatni list pisała przez tydzień, bowiem nie miała już sił na utrzymanie długopisu. Mimo to dzielnie sklecała kolejne zdania do Ciebie, nie chcąc abym pisał za Nią. Nie mogła zostawić jakichkolwiek niedomówień. Zapewne zastanawia Cię, dlaczego nigdy nie wysłała tych listów, skoro wkładała w nie tyle wysiłku. Nie wiem, może ona Ci to w którymś z nich wyjaśniła? Nie czytałem, cudzej korespondencji (a już zwłaszcza tak osobistej jak Wasza) się nie czyta. Miała znaczki, znała Twój adres, co pokazuje każda zaadresowana i przygotowana do wrzucenia do skrzynki na listy koperta, a mimo to tego nie zrobiła. Nigdy nie kazała mi pójść na pocztę i wrzucić którąś z przesyłek dla Ciebie do skrzynki (dla niej samej taka wycieczka poza szpitalne mury była ponad siły; czasem nawet do łazienki trudno jej było dotrzeć, choć miała ją na wyciągnięcie ręki). Wiesz jednak, jaka była. Jedna, wielka sprzeczność. Chyba sama nie wiedziała do końca, dla kogo to wszystko pisze – dla siebie, czy dla Ciebie. Ale przynajmniej umniejszało to Jej ból, pomagało Jej w jakimś stopniu. I za to chcę Ci podziękować. Bo dzięki Tobie walczyła, miała cel i się nie poddała. Nigdy. Dokładnie tak, jak mówi dewiza Kolejorza: Nigdy się nie poddawaj. Ona się do niej stosowała. Do końca.
Byłem z nią do Jej ostatniego oddechu, a nawet i dłużej. Myślę więc, że chciałaby, abyś wiedział, że Jej już tu nie ma. Nie wiem, kiedy otrzymasz tę paczkę. Próbowałem się do Ciebie dodzwonić, ale odpowiadała mi głucha cisza, dlatego informuję Cię o tym w taki sposób – pisząc, choć nie umiem tego robić. Nie jestem humanistą jak Honorata. To ona, z naszej dwójki, zawsze była w tym lepsza. We wszystkim była lepsza, no, może poza wuefem. Nigdy nie miała talentu sportowego, mimo że kibic z Niej był doskonały, sam wiesz.
Ale Jej już nie ma, nie umiem się przyzwyczaić do tej myśli, do tego faktu, z którym tak ciężko się jest pogodzić... Zmarła ostatniego kwietnia, nie doczekawszy nawet swoich 22. urodzin. Jej pogrzeb odbędzie się 5 maja o 12:00 na Junikowie. Tak sobie zażyczyła, chciała spocząć w ojczyźnie. W jej rodzinnym domu. Tam, gdzie zostawiła swoje serce. W Poznaniu. I chciała mieć na sobie Twoją koszulkę. Tak, tę pamiętną, z numerem 17 na plecach, którą zawsze nosiła z dumą, mimo że wielokrotnie przez to nasłuchała się, jaki to ten Drewniak jest zbędny w Lechu. To chyba pokazuje, że nigdy nie przestała Cię kochać... Jeśli masz ochotę, to przyjdź. Zawsze jesteś mile widziany nie tylko przy Jej grobie, ale także u mnie, w Londynie. Zawsze możesz mnie odwiedzić, zadzwonić do mnie, napisać. Pamiętaj – nigdy nic do Ciebie nie miałem. Nawet Cię lubiłem, a przede wszystkim kibicowałem Wam z całego serca. Szkoda, że Wam nie wyszło... Bardzo tego żałuję. Ale wiedz, że nawet Jej śmierć niczego nie zmieniła. Dla mnie zawsze pozostaniesz moim przyszłym szwagrem.
Pamiętaj, że masz we mnie przyjaciela,
Mariusz.

Dołączam Jej listy i tomiki Jej wierszy, które napisała w ciągu ostatnich miesięcy, podczas trwania Jej walki o powrót do zdrowia. Myślę, że robiła to z myślą o Tobie. Że powinieneś o tym wiedzieć i to przeczytać.


***



Szymon wypadł z mieszkania jak z procy, gdy tylko dotarło do niego, że jej pogrzeb jest dzisiaj. I że zaczął się godzinę temu. Po drodze złamał chyba wszystkie możliwe zakazy, ale dotarł na miejsce. Była 13:30, a on ze słonecznikiem w dłoni przez ponad godzinę niestrudzenie poszukiwał jej grobu pośród tylu hektarów, na których znajduje się junikowski cmentarz. Aż w końcu znalazł. Stanął nad jej grobem, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że to nie jest jakiś koszmarny sen, z którego się nie obudzi. Kiedy już w końcu odzyskał głos, głaszcząc jej grób, powiedział czule:
- Zrobię wszystko, aby wydać Twoje wiersze. Świat musi dowiedzieć się o Tobie i Twoim talencie. O skarbie, którego miałem i o który odpowiednio nie zawalczyłem. Odpiszę Ci też na każdy twój list. Nigdy Cię nie zapomnę, kochanie.
A potem położył tak ukochany przez nią słonecznik na jej grobie i rozpłakał się jak dziecko. Nie wierzył w to, że jej już nie ma. Że nigdy jej już nie zobaczy. Nie przytuli, nie pocałuje, nie poczuje jej ciepła przy swoim boku. Wiedział jednak jedno – nigdy nikogo nie pokocha tak mocno jak Honoratę. Słodką, nieśmiałą, ukochaną Honoratę. Jego Honoratę.


***


Jak postanowił, tak też zrobił. Jej tomiki wydał. Na jej listy odpisał.
I nigdy o niej nie zapomniał.

czwartek, 25 grudnia 2014

dwanaście.



Londyn, 21 kwietnia 2015.


Kochany,
życie w nowym mieście zupełnie mnie nie cieszyło. Nic mnie nie cieszyło. Moje życie nie miało już sensu. Bez Ciebie. Do tego nie czułam się dobrze. Myślałam, że czas uleczy rany. Łudziłam się, że z każdym następnym dniem będzie lepiej. Przecież tak musi być i w końcu uśmiechnę się na widok tak rzadko pojawiającego się w stolicy Wielkiej Brytanii słońca, szczerze zainteresuje mnie to, co opowiada mi Mariusz po powrocie z kolejnego treningu w nowym klubie i nowym towarzystwie albo znajdę sobie jakieś zajęcie, dzięki któremu nie będę o Tobie myśleć. Tak się jednak nie działo. Mariusz niepokoił się o mnie coraz bardziej, nawet do tego stopnia, że zmusił mnie do zrobienia sobie badań kontrolnych. Poszłam tam, wiesz, tak dla świętego spokoju, żeby nie truł mi już więcej tyłka, mimo że było to tylko zwykłe osłabienie, byłam tego pewna, w końcu przez ostatnie dnie stale płakałam i rozpamiętywałam to, co się stało...
Ignorowałam połączenia od Ciebie. Każdą wiadomość kasowałam zaraz po tym, gdy tylko widziałam Twoje imię wyświetlające mi się jako nadawca. Nie chciałam Cię znać. Nie potrafiłam czytać Twoich usprawiedliwień. To za bardzo bolało. Jedyne, czego pragnęłam, to to, abyś dał mi wreszcie spokój. Abym zapomniała. Do tego nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo zmieniło się Twoje nastawienie. Dlaczego tak nagle się zainteresowałeś tym, co się ze mną dzieje? Dlaczego musiał minąć ponad tydzień ciszy, byś się odezwał? Czyżbyś jednak stwierdził, że podjąłeś złą decyzję? Niestety, na to było już za późno, mnie nie było w kraju. Do tego myślałam o Tobie najgorzej jak mogłam. Przepraszam Cię za to. Najmocniej jak umiem. Teraz wiem, że to nie tak. Postąpiłam jak głupia, urażona smarkula, nie dając Ci niczego wyjaśnić. Żałuję tego. Bardzo. Gdybym nie uniosła się dumą, teraz wszystko wyglądałoby inaczej...
Zapytasz, w jaki sposób się dowiedziałam, jaka była prawda. Otóż pewnego dnia wśród sterty reklam, ofert i SPAM-u odnalazłam na skrzynce mailowej wiadomość z zupełnie innego adresu niż ten, z którego przychodziły do mnie do tej pory e-maile od Ciebie. Było tam wszystko wyjaśnione. Od A do Z. Cały plan, jak nas rozdzielić. Staliśmy się marionetkami w grze ludzi, których uznawaliśmy za naszych dobrych znajomych, a może nawet i przyjaciół. Ja miałam myśleć, że Ty wróciłeś do swojej byłej, Ty – że znalazłam sobie kogoś w Marsylii i Cię dla niego zostawiłam. Spytasz, dlaczego więc się nie odezwałam, gdy już poznałam całą prawdę? Dlaczego nie próbowałam naprawić tego, co innym udało się zepsuć, skoro wciąż tak mi na Tobie zależy? Skoro wciąż Cię kocham... Tyle tylko, że ja próbowałam, naprawdę. Wierz mi. Miałam już nawet kupiony bilet do domu. Z bijącym sercem czekałam na wylot, na dzień, w którym się z Tobą spotkam i przeproszę Cię za to, że postąpiłam tak pochopnie, że zniknęłam nic Ci nie wyjaśniając, że naraziłam Cię na domysły, że tak Cię zraniłam, że nie pozwoliłam Ci niczego wyjaśnić, że w Ciebie zwątpiłam, że zniszczyłam to, co nas łączyło... Miałam nadzieję, że mi wybaczysz. Nie liczyłam na to, że wszystko wróci do normy sprzed mojego wyjazdu, ale miałam nadzieję, że przynajmniej uda nam się wszystko sobie wyjaśnić i jakoś poukładać w głowach tę sytuację. I podjąć jedną, wspólną decyzję. Konsensus.
Wszystko jednak poszło zupełnie nie tak, jak to sobie umyśliłam. Po raz kolejny. Dzień przed wylotem wszystko się posypało. Zostałam wezwana pilnie do szpitala po wyniki moich badań, do których kilka dni wcześniej zmusił mnie Mariusz. Nawet o nich zapomniałam, jeśli mam być z Tobą szczera... Poszłam je więc odebrać, bo gdzieś tam w środku wierzyłam, że już nie będę miała ku temu okazji, bo zostanę z Tobą, w Poznaniu, gdzie wszystko wróci do normy. Niestety, zostałam zupełnie gdzie indziej... Tak, kochany, leżę tu – w szpitalu w Londynie, który w ostatnim czasie stał się dla mnie domem – już dziewiąty miesiąc. Mam białaczkę w bardzo zaawansowanym stadium. Z przerzutami. Zostało mi już naprawdę mało czasu, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, dlatego tak bardzo spieszę się z wyjaśnieniem Ci wszystkiego, co się wtedy wydarzyło. Dlatego też omijam niektóre wątki i tak bardzo skracam opowiadanie naszej historii. Bo chcę, być wiedział wszystko i nie musiał się domyślać, co było dalej, gdy z przyczyn naturalnych przerwę w połowie. Chcę byś mógł zamknąć ten rozdział ze mną w roli głównej i żyć dalej. Bo tak właśnie powinieneś postąpić po mojej śmierci.
Zapytasz, dlaczego nie zadzwoniłam, by powiedzieć Ci, jak ma się sytuacja. Odpowiem pytaniem: po co miałam to robić? Po to, byś się nade mną litował? Byś mi współczuł? Byś poczuwał się do odpowiedzialności? Żebyś postąpił honorowo i zajmował się biedną „choruszką”, bo tak wypada? Wiedziałam, że tak właśnie byś zrobił, a to nie miało najmniejszego sensu. Chciałam walczyć sama. I walczyłam. Naprawdę. Wierz mi. Starałam się jak mogłam, byle by kiedyś móc jako zdrowa osoba stanąć oko w oko z Tobą i opowiedzieć Ci, jak było naprawdę. By Ci wszystko wyjaśnić nie na papierze czy przez telefon, a podczas spotkania. By móc jeszcze choć raz usiąść na trybunach stadionu przy Bułgarskiej i zobaczyć, jak gryziesz trawę dla poznańskiego klubu, klubu, którego oboje tak kochamy. Teraz jednak wiem już, że moja walka z wiatrakami nie ma najmniejszego sensu. Dlatego do Ciebie piszę. Byś wiedział wszystko. Byś mógł żyć, nie zastanawiając się, jak było naprawdę z nami. Byś miał jasną sytuację i nie musiał się niczego domyślać. Do tego chcę pozamykać wszystkie sprawy. By móc odejść z tego świata spokojną.
Poza tym pisanie do Ciebie mi pomaga. Pozwala poukładać sobie wszystko w głowie (a musisz wiedzieć, że jest tam naprawdę sporo przeróżnych myśli), a przy okazji ukoić mi mój ból psychiczny. Bo nikogo już nie dziwi, że krzyczę, gdy mnie boli, że zaciskam pięści i zęby z bólu, a łzy ciekną mi wtedy strumieniami po polikach. To normalne w moim aktualnym stanie. To jednak nic przy tym, co mam w środku. W moich już nie najlepszych organach jest też i serce, które boli mnie o wiele bardziej niż ciało, bo postąpiłam podle, nie wierząc w Ciebie i w Twoją miłość do mnie. Przepraszam Cię za to. Najmocniej, jak tylko mogę. Wybacz mi. Proszę. Wybacz, że zwątpiłam. Nie powinnam była.
Chcę, żebyś wiedział, że niczego nie żałuję. Tego, że Cię poznałam. Że się w Tobie zakochałam. To było najlepsze, co mi się przydarzyło. Wyjazdu do Marsylii też nie żałuję, bo pokazał mi on, jak mocno się kochaliśmy i jak wiele byłoby przed nami, jak wiele umielibyśmy pokonać, gdyby nie moja choroba. A tym bardziej nie żałuję chwil spędzonych z Tobą, całego mojego życia. Mimo tego, że było krótkie, to dzięki Tobie było najpiękniejsze z możliwych. Dziękuję Ci za to najmocniej, jak tylko umiem.
Wiedz też, że życzę Ci jak najlepiej. Ułóż sobie życie, bierz z niego pełnymi garściami, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie jego kres. Nie bój się podejmować ryzyka. Graj na najwyższych obrotach i nie zapominaj o tym, co jest dla Ciebie najważniejsze. Żyj tak, abyś odchodził z tego świata szczęśliwym. A ja obiecuję Ci, że będę Ci pomagać. Będę nad Tobą czuwać, tam, gdzie już niedługo trafię. Będę Cię wspierać, jak zawsze, tak jakbym wciąż była przy Tobie. Nigdy Cię nie opuszczę. Zawsze będę Cię kochać, bo dla mnie jesteś Tym Jedynym, którego pokochałam na całe życie...
Dość krótkie życie...

Na zawsze twoja,
Honorata.


Dopisek z 30 kwietnia 2015.
A może dobrze się stało, że wtedy Cię z nią zobaczyłam i wyjechałam? Przynajmniej oszczędziłam Ci widoku mojej osoby wyniszczonej przez chorobę. Chudej, bladej, z zapadniętymi oczami, wyglądającej jak chodząca śmierć. Choć ostatnio tylko leżę, ale tak się mówi. Chodząca.
Przynajmniej zapamiętasz mnie taką, jaką byłam naprawdę za życia. Zdrową. Z zaróżowionymi policzkami. Uśmiechającą się na Twój widok. Kochającą Cię całym sercem.
Tak, tak jest zdecydowanie lepiej. Dla Ciebie.
Żegnaj, kochanie... 
I pamiętaj, że Cię kocham, 
zawsze Cię kochałam 
i kochać będę.
H.

środa, 17 grudnia 2014

jedenaście.



Londyn, 17 kwietnia 2015.


Najdroższy,
nie masz pojęcia, jak bardzo byłam szczęśliwa, że znów byłam w Poznaniu, w moim rodzinnym mieście. A już zwłaszcza dlatego, że z każdą kolejną minutą przybliżałam się do spotkania z Tobą. Spotkania, które miało mieć miejsce po tak długiej rozłące. Najchętniej to od razu po wyjściu z pociągu, jadącego z Warszawy do Poznania, pobiegłabym do Ciebie, by znów bezkarnie móc się wtulić w Ciebie, usłyszeć Twój głos i zobaczyć Twój uśmiech, jednak nie mogłam tego zrobić. Graliście mecz właśnie tego dnia, ostatni w tamtym sezonie i to jeszcze z Legią, w Warszawie. Poza tym Mariusz miał mi coś ważnego do powiedzenia, a ja musiałam go wysłuchać. Byłam mu to winna, w końcu w ciągu ostatnich miesięcy zostawiłam go ze wszystkim samego, do czego nie był przyzwyczajony. Poszliśmy więc do pubu, na piwo, by tam obejrzeć Wasz ostatni pojedynek w tamtym sezonie i by porozmawiać (choć – jak to w tak gwarnych miejscach bywa – nie było to łatwe). Pewnie gdybym na sto procent wiedziała, że zdążę na godzinę osiemnastą, oglądałabym to spotkanie z trybun przy Łazienkowskiej, co zawsze było moim marzeniem, jednak... tak się nie stało. Ale kiedy tylko minęły cztery godziny po tym, jak zabrzmiał ostatni gwizdek meczu, z którego dźwiękiem ostatni Wasz mecz tego sezonu przeszedł do historii, zerwałam się z miejsca z zamiarem ruszenia na Bułgarską, by „odebrać Cię”, gdy tylko wrócicie ze stolicy. Zatrzymałam się jednak na moment, nie chcąc urazić mojego brata, który do tej pory był jedynym tak ważnym mężczyzną w moim życiu i z którym miałam wciąż wiele spraw do wyjaśnienia, które nagromadziły się podczas mojej nieobecności, ale ten od razu pokiwał głową i powiedział z uśmiechem: No idź do niego, na co jeszcze czekasz? Wtedy już nic mnie nie trzymało.
Jechałam tramwajem, jakbym była uskrzydlona. W brzuchu fruwały mi motyle, w głowie miałam tylko jedną myśl, a z ust nie schodził mi uśmiech. Ludzie spoglądali na mnie dziwnie, ale nie przejmowałam się tym. Chyba jeszcze nigdy nie byłam taka szczęśliwa jak wtedy. Bo wreszcie wróciłam. I miałam do kogo! A za chwilę wszystko miało wrócić do normy. Wszystko miało być tak jak dawniej. Nadrobimy to, co straciliśmy w ciągu ostatnich miesięcy naszej rozłąki. Tyle czasu przecież jest jeszcze przed nami! A ja miałam Ci tyle do opowiedzenia. I zapewne o wiele więcej spraw do wysłuchania z Twoich ust. Ale było przed nami jeszcze tyle minut, które mieliśmy spędzić razem, tyle chwil do przeżycia, dlatego nie przejmowałam się niczym. Bo przecież mieliśmy całe życie przed sobą!
I nawet oczekiwanie, aż w końcu pojawi się tak dobrze znany wszystkim kibicom klubowy autokar na parkingu pod stadionem, jakoś specjalnie mi się nie dłużyło. Ze spokojem przemierzałam kolejne metry, wciąż będąc w pobliżu miejsca, w którym byłam pewna, że nie przeoczę Waszego przyjazdu. Znałam przecież Wasze zwyczaje, by wiedzieć dobrze, jak to wszystko wygląda. Do tego pod stadionem kręciły się też inne, znane mi twarze, ukochanych Twoich kolegów, które również czekały aż wrócicie – byłam więc pewna, że niczego nie przeoczyłam. Widziałam też, że ów dziewczyny spoglądały na mnie ukradkiem, rozmawiając ze sobą zduszonymi głosami, ale nie zastanawiałam się, dlaczego mają takie marsowe miny na mój widok. Może były zaskoczone tym, że już wróciłam? W końcu oprócz Mariusz nikt o tym nie wiedział... Nie podeszłam jednak do nich, by się przywitać, bo nie znałam ich na tyle, by umieć z nimi tak beztrosko rozmawiać. Poza tym interesował mnie w tej chwili tylko Twój powrót. I pewnie dlatego nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego wszystkie spoglądają na mnie ze współczuciem.
Zrozumiałam wszystko, gdy w końcu Wasz autokar wjechał na teren stadionu, a Wy zaczęliście wychodzić z niego niczym niebiesko-biała fala uderzeniowa. Z początku nie potrafiłam Cię dostrzec wśród tej wesołej kompanii, jednak po chwili ujrzałam Twoją posturę wśród reszty, uwijających się jak w ukropie w poszukiwaniu swojego bagażu, zapewne chcąc jak najszybciej znaleźć się w domowych zaciszu, choćby na ten moment przed wielkim wyjściem w miasto. Wszyscy, mimo zmęczenia, byliście w pozytywnych nastrojach, pewnie już ustalaliście miejsce, w którym będziecie świętować dzisiejszej nocy. A było co! Kolejne wicemistrzostwo Kolejorza! Szczerze, to mnie obojętna była miejscówka, najważniejsze, abyś był wtedy obok, dlatego ruszyłam z werwą w Waszą stronę, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy Tobie i krzyknąć NIESPODZIANKA! wprost do Twojego ucha, by później móc zobaczyć Twoją minę i rozkoszować się nią, jednocześnie tonąc w Twoich ramionach, czego mi tak bardzo brakowało przez ostatnie miesiące. Coś jednak sprawiło, że zatrzymałam się wpół kroku i do Was nie dołączyłam. Coś, czego się nie spodziewałam i co ugodziło mnie prosto w moje zakochane serce. Zobaczyłam Twoją byłą dziewczynę. Poznałam ją, bo opowiadałeś mi kiedyś o niej, a od czasu, w którym byliście razem, nie zmieniła się zbyt wiele. Najgorsze dla mnie jednak było to, że ona... uwiesiła Ci się na szyi! A Ty ją objąłeś. Bez wahania, bez jakiegokolwiek zaskoczenia. Tak, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Jakby Cię nie zdradziła z Waszym wspólnym znajomym. Jakbyście nigdy się nie rozstali. Jakby mnie nie było. Obraz momentalnie zamazał mi się przez łzy, które nawet nie wiem kiedy napłynęły mi do oczu. Od razu obróciłam się na pięcie, bo tylko tyle byłam w stanie zrobić, i uciekłam stamtąd, nie chcąc niczego widzieć. Zapłakana wsiadłam do pierwszego nadjeżdżającego autobusu, mimo że ktoś uparcie mnie gonił, wołając mnie po imieniu. Ale ja nie chciałam nikogo widzieć, kto patrzyłby na mnie współczująco, kto próbowałby mnie teraz pocieszać. Nie chciałam słyszeć, jak wam wszystkim jest przykro, że tak się stało, że dowiedziałam się o tym w taki sposób albo – co gorsza – że to moja wina, bo w końcu to ja wyjechałam i Cię zostawiłam. Samego, na pastwę Twojej byłej. I nawet nie wiem, w jaki sposób wylądowałam nad Wartą, w miejscu, w którym tak często przesiadywaliśmy... Siedziałam tam całą noc i katowałam się Waszym widokiem, który wciąż miałam przed oczami. Nawet natrętne komary mi nie przeszkadzały, bo moje życie legło w gruzach – a przynajmniej wtedy tak myślałam.
Nie wiedziałam jednak tego, co czekało na mnie kilka miesięcy później, czego miałam się dowiedzieć... Ale o tym później. Nie będę zaburzać czasoprzestrzeni.
Teraz – z perspektywy czasu – wiem jedno. Gdyby nie te wszystkie maile od „życzliwych nam osób”, wtedy postąpiłabym zupełnie inaczej. Kochałam Cię tak mocno i wierzyłam Ci tak bardzo, że pewnie nic bym sobie nie zrobiła z tego, co wtedy ujrzałam. To Ty mnie zmieniłeś i zapewne bym nie stchórzyła, jak to zawsze robiłam przed dniem, w którym Cię poznałam, tylko podeszłabym do Was i jak gdyby nigdy nic krzyknęła: Niespodzianka!, będąc ciekawa Twojej reakcji. Odstawiłabym teatrzyk. A potem, już na osobności, o wszystkim bym z Tobą porozmawiała. O całej tej sytuacji... wszystko byśmy sobie wyjaśnili i może teraz wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Może wciąż byłabym z Tobą? Może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej? Lepiej?
Można jednak gdybać, ale stało się tak, jak się stało, a kolejne decyzje zostały podjęte przeze mnie w zatrważająco szybkim tempie, na emocjach mną targających. Cała ta misternie uknuta intryga przyniosła pożądany skutek. Trzy dni zostałam licencjonowaną polonistką, choć nawet nie pamiętam, jak ja w ogóle to zrobiłam w tym stanie psychicznym, w którym się wtedy znajdowałam... A tydzień później spakowałam się i wraz z Mariuszem poleciałam do Londynu, gdzie ten miał od przyszłego sezonu grać (do tej pory to robi i jest w tym coraz lepszy, co mnie naprawdę cieszy, bo wiem, że nasze poświęcenia w życiu były po coś, a on sobie beze mnie poradzi). Właśnie to też Ci chciałam tamtego wieczoru powiedzieć – że mój młodszy brat został dostrzeżony i że to on mnie teraz opuszcza, ale już zdecydowanie na dłużej niż ja jego. Wszystko jednak stało się na opak przez jedno nieporozumienie. Przez to, co zobaczyłam, przerwałam studia, wzięłam dziekankę i wyjechałam, byle by być jak najdalej od miejsc, które tak bardzo kojarzyły mi się z Tobą. By zapomnieć o wszystkim i na nowo nauczyć się żyć, tak, jakbym Cię nigdy nie spotkała. Chciałam Cię znienawidzić, naprawdę. Chciałam zrobić wszystko, abyś żałował, że wybrałeś ją, a nie mnie. Żebyś żałował, że mnie straciłeś. Nie potrafiłam jednak tego zrobić. Wciąż Cię kochałam, mimo że tak bardzo mnie zraniłeś (a przynajmniej wtedy tak myślałam). I nienawidziłam siebie za to, że nie umiem przestać... że moja miłość do Ciebie jest tak silna...
Młody martwił się o mnie, bo przez to, co się stało, zmieniłam się nie do poznania. Wyglądałam zupełnie inaczej niż zwykle. Zamknęłam się w sobie bardziej niż kiedykolwiek. Nie rozumiał niczego. Nie wiedział w końcu niczego poza tym, że Nas już nie ma. I że nigdy nie będzie. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się stało. Co się stało?, pytał mnie co chwila, ale ja nie byłam w nastroju, by udzielać mu odpowiedzi. Ignorowałam połączenia od wszystkich Twoich znajomych, nie chciałam z nikim rozmawiać. Nie miałam zamiaru słuchać głupich wyjaśnień, usprawiedliwień, czegoś, co i tak niczego nie zmieni. Ale wiesz, co najbardziej mnie bolało? Że Ty nie próbowałeś się ze mną skontaktować. Że ani razu nie zadzwoniłeś, nie przyszedłeś pod nasze mieszkanie, nie zainteresowałeś się, co się stało. Potraktowałeś mnie tak, jakbym dla Ciebie nic nie znaczyła. Jakby to, co się wydarzyło, było Ci na rękę. Nie rozumiałam tego. Miałam kompletny mętlik w głowie. Wszystko więc dopasowałam do tego, co zobaczyłam.
Prawda była jednak zupełnie inna. Dowiedziałam się o tym jednak trochę później. Niestety, zdecydowanie za późno...


Honorata

poniedziałek, 8 grudnia 2014

dziesięć.



Londyn, 14 kwietnia 2015.

Kochany,
niektórzy po pół roku znajomości biorą śluby, zakładają naprawdę szczęśliwe rodziny, ale nie my. Nas los doświadczał w zupełnie inny sposób. Przed nami zostało postawione ciężkie do wykonania zadanie, jednak... nie niemożliwe. To, co zbudowaliśmy przez te pół roku, miało zostać sprawdzone pod względem trwałości i wytrzymałości. Zostaliśmy wystawieni na próbę, którą naprawdę dzielnie znosiliśmy, mimo że jeszcze w dzień wylotu naprawdę byłam gotowa ze wszystkiego zrezygnować, musiałam tylko usłyszeć jedno Twoje słowo... jedno małe słówko z Twoich ust, które kazałoby mi zostać. Ale niczego takiego nie powiedziałeś, więc wsiadłam w ten pieprzony samolot i... poleciałam.
Z początku nawet nie odczułam za bardzo tego, że jesteś tak daleko, że dzieli nas 1329 kilometrów. Ponad piętnaście godzin podróży samochodem! Co chwila pisaliśmy do siebie SMS-y, wieczorami przynajmniej godzinę rozmawialiśmy na Skypie, dzieliliśmy ze sobą każdą naszą chwilę, tak jak przed moim wylotem. Jedyną różnicą było to, że nie mogłam się do Ciebie przytulić, gdy tego pragnęłam, czy potrzebowałam... A tak często miałam chwile zwątpienia! Tak ciężko mi było być tak daleko od wszystkiego, co znałam i kochałam... Ty jednak utwierdzałeś mnie w przekonaniu, że dam sobie radę, bo jestem silna, a z każdym kolejnym dniem jestem bliższa powrotu do domu. I miałeś rację – tak właśnie było. Dałam sobie radę, sama, w obcym mieście, bez nikogo znajomego. Tyle tylko, że przez to wszystko się zmieniło... Nasz kontakt słabł z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Kiedy już zaaklimatyzowałam się w Marsylii, znalazłam tam znajomych, zaczęłam żyć francuskim życiem i czerpać z tego, co otrzymałam dzięki tej wymianie, miałam coraz mniej czasu dla Ciebie. Ty również w tym samym czasie poświęciłeś się swojej pracy, a zarazem pasji. Chciałeś udowodnić trenerowi swoją przydatność w drużynie, aby na wiosnę zająć miejsce w podstawowej jedenastce. I ja to rozumiałam. W pełni Cię w tym wspierałam, jednak przez to wszystko zaczęliśmy się mijać. Nie mieliśmy bowiem już dla siebie tyle czasu, jak na początku. Łapałam się nawet na tym, że chciałam do Ciebie napisać, o czymś Ci opowiedzieć, ale nie robiłam tego, bo bałam się, że będę Ci przeszkadzać, się narzucać. Głupie, czyż nie? teraz to wiem... ale teraz jest za późno. Ubolewam nad tym, ale już tego nie zmienię, mimo najszczerszych chęci. Bo właśnie przez takie zachowania oddalaliśmy się od siebie.
Nie to jednak sprawiło, że w siebie zwątpiliśmy. To jedynie nadwątliło nasze wspólne zaufanie i wiarę w siebie...
Nie wiem, czy wiesz wszystko. Tak właściwie to nie wiem, co wiesz, ba, czy cokolwiek wiesz, dlaczego stało się tak, jak się stało. Nie wiem, kto i co Ci powiedział. Czy ktoś Ci w ogóle cokolwiek wyjaśniał? Chcę Ci jednak powiedzieć jedno – że nigdy, NIGDY!!!, nie przeszło mi przez myśl, aby Ciebie kimś zastąpić. Aby Cię w jakikolwiek sposób zranić. Aby Cię zdradzić. Kiedy byłam tam, w Marsylii, wciąż myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej do Ciebie wrócić, nawet gdy dobrze bawiłam się ze znajomymi z wymiany, czy gdy cieszyłam się z moich sukcesów na uczelni. Nawet, gdy poinformowano mnie, że mogłabym zostać tam na kolejne pół roku, nie przeszło mi przez myśl, by się na to zgodzić. Nie musiałam się nad tym zastanawiać. Ba, nawet nie chciałam tego robić, bo doskonale wiedziałam, czego chcę. Chciałam wrócić. Tylko i wyłącznie. Wrócić do domu. Do Mariusza. Ale przede wszystkim do Ciebie. Bo Cię kochałam. Jak nikogo innego.
Dzięki temu też nie wierzyłam w nic, co do mnie docierało podczas pobytu we Francji. A muszę Ci powiedzieć, że im dłużej przebywałam za granicą, tym więcej „życzliwych” osób z naszego poznańskiego otoczenia się znajdowało, które co rusz informowały mnie o Twoich wyjściach gdzieś, z kimś... Nie interesowało mnie to jednak, bo Ci ufałam. Chyba nawet bardziej niż sobie samej. Nie będę Cię jednak okłamywać, bo nie w tym celu piszę te listy – miałam momenty, kiedy na myśl przychodziły mi pytania: a co jeśli to prawda?, co jeśli mój wyjazd jest Ci na rękę?, co jeśli wrócę i okaże się, że w Twoim życiu nie ma już dla mnie miejsca? Każda nasza kolejna rozmowa jednak rozwiewała te wątpliwości spowodowane samotnością. Widziałam dobrze, że tęsknisz, że czekasz za mną i nie sądziłam, że byłbyś w stanie tak dobrze udawać. Chcę też żebyś wiedział, że nigdy nie uwierzyłam w to, co usłyszałam, czy przeczytałam na Twój temat, mimo że było to popierane „dowodami” w postaci dość jednoznacznych i przekonujących zdjęć. Dla mnie jednak, dla tak bardzo zakochanej dziewczyny w Tobie dziewczyny, one takie nie były. Pewnie dziwisz się, że mimo tego, co dostawałam na maila, czy na telefon, nigdy nie spytałam Ciebie o to, nigdy nie zrobiłam Ci z tego powodu jakiś wymówek, nigdy nie chciałam tego wyjaśnić. Spytasz – dlaczego? Odpowiem Ci, że nie widziałam w tym sensu. Poza tym musiałam się przekonać, jak jest naprawdę. Sama i na własne oczy. Nie chciałam wierzyć w to, co inni widzieli lub chcieli zobaczyć. W relacje ludzi, których tak naprawdę nie znałam zbyt dobrze. Chciałam wierzyć Tobie, nikomu innemu. A do tego wiedziałam, że nawet gdyby coś było na rzeczy, to i tak byś zaprzeczył. I nie mów, że tak by nie było. Nie chciałbyś mnie zranić, zwłaszcza gdy byłam tak daleko.
Nie mogę powiedzieć jednak, że to wszystko, co dostawałam, nie nadwątliło mojej wiary w Ciebie. Nadwątliło i to bardzo. I może przez to właśnie wróciłam wcześniej, w dniu ostatniego Waszego meczu w sezonie, mimo że miałam być w Poznaniu dokładnie miesiąc później. Ale ja już nie mogłam wytrzymać, będąc tak daleko od domu. Wariowałam tam powoli. Dlatego postanowiłam się ze wszystkim uwinąć jak najprędzej i zrobić Ci niespodziankę. Miałam nadzieję, że się z niej ucieszysz i że wszystko wróci do normy sprzed mojego wyjazdu. Myślałam, że nic się nie zmieniło...
Tak jednak nie było. A przynajmniej takie odniosłam wrażenie...

H.