piątek, 21 listopada 2014

dziewięć.



Londyn, 8 kwietnia 2015.

Najdroższy,
ostatnio zastanawiałam się nad tym, dlaczego podczas naszej rozłąki nie pisaliśmy do siebie listów. Dlaczego nie przyszło nam do głowy, by do siebie pisać w momencie, gdy dzieliło nas kilkaset kilometrów? I wiesz, nie potrafię tego wytłumaczyć w żaden logiczny sposób. Może Ty masz jakiś pomysł, bo mi w tym momencie wydaje się to totalnie niezrozumiałe. A już zwłaszcza to, dlaczego właśnie teraz przyszło mi do głowy, by do Ciebie pisać? Teraz, gdy nie ma między nami tego, co było jeszcze rok temu...
A wszystko zapowiadało się tak cudownie. Był styczeń i mimo przeszywającego zimna na dworze w naszych sercach panował maj. Wiosna pełną gębą. Znaliśmy się już pół roku, a z każdym kolejnym dniem nasza znajomość się zacieśniała. Stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Funkcjonowaliśmy już jako „my”, a nie „ja i Ty”. To była przyjaźń i kochanie zarazem. W jednej osobie znalazłam to, czego tak bardzo potrzebowałam, czego wciąż poszukiwałam i gdzieś tam w głębi siebie pragnęłam z całym sił. Byłeś kimś, kogo nigdy nie miałam, a mimo to za kim tak bardzo tęskniłam. Miałam Ciebie i nic więcej mi do szczęścia potrzebne nie było. A najlepsze w tym wszystkim było to, że moje uczucie nie było jednostronne i nieodwzajemnione. Było wręcz odwrotnie. To Ty mnie wybrałeś, wiedziałam to doskonale, choć do tej pory nie znam odpowiedzi na pytanie, czym sobie na to zasłużyłam. Wiele razy Cię pytałam: Dlaczego właśnie ja? Przecież na tym świecie, w naszym mieście, a nawet w Twoim życiu było dużo kobiet o wiele lepszych ode mnie, nie potrafiłam więc zrozumieć, dlaczego wybrałeś właśnie mnie?
Mimo to niesamowicie się z tego cieszyłam.
Życie jednak toczyło się dalej swoim brutalnym rytmem. Początek 2014 roku postawił przed nami nie lada wyzwanie, z którym musieliśmy się zmierzyć. Pewnie, gdyby ta wiadomość dotarła do mnie pół roku wcześniej, gdy Cię nie znałam, to bym się z niej ucieszyła i od razu zaczęła się pakować, snując plany na najbliższe pół roku. Ale nie wtedy, nie, gdy miałam Ciebie, gdy w Poznaniu obok Mariusza był ktoś, dla kogo miałam żyć, dla kogo chciałam zostać tu już na zawsze. Pamiętam, jak bardzo przybita byłam, gdy tamtego dnia wróciłam do mieszkania z dziekanatu... Wizja najbliższych miesięcy nie jawiła się mi już w tak pięknych barwach, jak to sobie wyobrażałam jeszcze kilka miesięcy temu, składając wniosek na Erasmusa. A dlaczego? Bo nie było w niej Ciebie. Po prostu. Mało kto potrafił zrozumieć, dlaczego w ciągu kilku miesięcy moje nastawienie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, a cały zapał i radość z wyjazdu do Marsylii się ulotniła, pamiętając doskonale, jak bardzo mi na tym zależało. Tyle tylko, że wtedy sytuacja była inna... zupełnie inna...
Miałam kompletny mętlik w głowie. Tak bardzo nie wiedziałam, co mam robić. Nie miałam pojęcia, jaką decyzję podjąć. Tak bardzo bałam się Ci o tym powiedzieć. Bałam się Twojej reakcji. Tego, co się wydarzy, gdy powiem: Kochanie, w lutym mam wyjechać na Erasmusa. Do Marsylii. Na najbliższy semestr. Jak zareagujesz? Co zrobisz? Co powiesz? Wiedziałam, że obojętnie, co bym nie postanowiła, to i tak w pewnym stopniu będę żałować swojej decyzji. Nie wiedziałam jednak, czego żałowałabym bardziej – rezygnacji z wyjazdu, czy podjęcia się go. A Mariusz zamiast mi pomóc, doradzić, wesprzeć, powiedzieć, co mam zrobić, zadzwonił po Ciebie, mówiąc, że nie powinnam zwlekać z tą rozmową, tylko załatwić to od razu. Tobie natomiast powiedział, że stało się coś naprawdę ważnego i żebyś pojawił się jak najprędzej. Może właśnie dlatego kilkadziesiąt minut później wpadłeś taki zziajany do mojego pokoju? Biegłeś, żeby być jak najprędzej przy mnie, mimo że nie wiedziałeś, co się stało. Będąc już w progu wystraszony spojrzałeś na mnie i nawet nie pytając, o co chodzi, przytuliłeś mnie do siebie i powiedziałeś: Razem poradzimy sobie ze wszystkim.
A ja wiedziałam już, co powinnam zrobić.
Zależało Ci na mnie, chyba wtedy po raz pierwszy tak naprawdę to poczułam. Chciałam zostać. Chciałam zrezygnować z wyjazdu. Chciałam być przy Tobie. Tylko to się liczyło. Nie chciałam Was obu – Ciebie i Mariusza – zostawiać samych na tak długo. Ale Ty się uparłeś, że nie możesz mi na to pozwolić. Że przez Ciebie nie mogę zrezygnować z takiej szansy. Że nigdy byś sobie tego nie darował, wiedząc, że gdzieś tam w środku mi na tym zależy. Zapewniałeś mnie, że sobie poradzimy. Mimo że jakoś specjalnie długo ze sobą nie jesteśmy, to mamy w sobie tyle siły, że wytrzymamy. Co to jest pół roku?, pytałeś retorycznie, śmiejąc się. Robiłeś dobrą minę do złej gry, widziałam to, ale mimo wszystko próbowałam Ci uwierzyć. Bo z każdą chwilą Twoje słowa stawały się dla mnie prawdą, a nie kłamstwem, za którym ukrywałeś to, co naprawdę o tym myślisz. Byłeś wspaniały. Zamiast mieć do mnie pretensje, że nic Ci o tym wniosku nie wspomniałam, że nie przygotowałam Cię na taką sytuację, wspierałeś mnie, popierałeś, starałeś się wszystko zrozumieć i znaleźć właściwe wyjście z tej sytuacji. Uspokajałeś mnie, że wszystko będzie dobrze, gdy powtarzałam Ci, jak bardzo się boję, że nam się nie uda, że nie chcę Cię stracić, że nigdy sobie nie wybaczę, jeśli przez mój wyjazd stracę coś, na co tyle czekałam, kogoś, kto daje mi siłę do działania... Kogoś, kto przez te kilka miesięcy stał się dla mnie wszystkim. A Ty obiecałeś, że Cię nigdy nie stracę. Że te pół roku minie, zanim się obejrzymy, a potem będziemy już tylko my. Zawsze razem. A ja Ci uwierzyłam.
Teraz już wiem, że to nieprawda, choć wtedy brzmiało to naprawdę przekonywująco...

H.

2 komentarze:

  1. Sielanka trwa, choć, znając z perspektywy czasu niezbyt szczęśliwy happy end romansu Honoraty i Pana X, powinnam chyba napisać, że owe chwile pełne blasku są niczym cisza przed burzą. Albo piękno przed destrukcją, jeśli mogę posłużyć się odrobiną poetyckiego porównania. ;) Uwielbiam zakochanego faceta w osobie Tajemniczego NN. Zapewne niejedna kobieta chciałaby pozyskać miłość tak empatycznego, wspaniałego, przystojnego, a do tego niebywale wspierającego mężczyzny! Tym bardziej więc nie mogę się domyślić, co strasznego miało miejsce, skoro Honorata zdecydowała się wyjechać do Londynu, a Pan X nie był w stanie od czasu Tego Czegoś skontaktować się z byłą ukochaną.. To musiało być coś niesamowicie druzgocącego i silnego, skoro zniszczyło tak zdawałoby się niezniszczalną emocję.. Cóż, mimo wszystko chemia między zakochanymi jeszcze jest, zatem przeniosę swoją uwagę na ów uroczy fakt zamiast na roztrząsanie możliwych perturbacji, o których pewnie niedługo się dowiem... I doczekać się nie mogę, bo napięcie stale rośnie!
    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi sie co raz lepiej. Oboje zapewne nie potrafia sie od siebie odkleic. Dlatego tak doskonale rozumiem Honorate i jej obawy. Taki wyjazd to nie jest chwila, maks. Tydzien. To semestr. I w ciagu tego czasu moze sie przeciez wiele zmienic. I rowniez jak Kaska N zastanawiam sie co sie stalo ze Honorata pisze z Londynu, chociaz byla w Poznaniu tak szczesliwa. I byla gotowa zrezygnowac z Marsylii.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń