Londyn, 31 marca 2015.
Ukochany!
Wiem,
że dawno do Ciebie nie pisałam. 10 dni to niby nie jest tak długi okres czasu,
jednak do tej pory moje listy przyzwyczaiły do regularności niczym dobry,
szwajcarski zegarek. Nieprawdaż? Uwierz mi, miałam ku temu swoje powody, o
których nie chcę w tej chwili rozmawiać. Może Ci kiedyś o nich opowiem? To mało
prawdopodobne, ale dopiero się przekonamy, co przyszłość przyniesie. Teraz jest
to jednak naprawdę mało ważne, wierz mi. Przyjmijmy więc może, że po prostu w
ostatnich czasie nie mogłam pisać, dobrze? Tak będzie najlepiej. Zwyczajnie nie
mogłam sklecić tych kilkudziesięciu zdań o przeszłości, która przecież już
nigdy nie wróci. A szkoda, bo była naprawdę piękna. Najpiękniejsza z tych, o
jakich mogłam po cichu marzyć dla samej siebie...
Ciekawe,
czy gdybyś tylko wiedział o tych listach, które teraz do Ciebie piszę, to czy
byś czekał na nie – na ciąg dalszy historii, którą przecież tak dobrze znasz,
którą sam tworzyłeś, w końcu to Ty jesteś jednym z jej głównych bohaterów,
jeśli nie tym najgłówniejszym. Ciekawe, czy pamiętasz, co było dalej? Pamiętasz
nasze spotkania, okraszone długimi rozmowami na przeróżne tematy? Pamiętasz,
jak wszystko wtedy powolnymi krokami się między nami zmieniało? Wiesz, że to właśnie wtedy przywiązywałam się
do Ciebie? Bardziej i bardziej – z każdą kolejną minutą spędzoną razem.
Odkrywałam, że nie różnimy się od siebie aż tak bardzo, jakby się to na pierwszy
rzut oka mogło wydawać. Okazało się, że potrafimy rozmawiać ze sobą o wszystkim
i o niczym, że nadajemy niemal na tych samych falach i zawsze czujemy się w
swoim towarzystwie niezwykle swobodnie. Komfortowo, co kiedyś było dla mnie –
osoby niesamowicie nieśmiałej i skrytej w sobie – wręcz nie do pomyślenia. Nawet
te kilkuminutowe spotkania, na które pozwalaliśmy sobie podczas mojej przerwy w
pracy, czy pomiędzy Twoimi treningami, dawały mi wiele. To pokazywało, jak
bardzo w tamtym momencie chcieliśmy spędzać ze sobą każdą, nawet najkrótszą,
chwilę, byleby tylko nie stracić ani sekundy z naszego życia. I zawsze tak
trudno było nam się rozstać... To było prawdziwe zakochanie, przekonywałam się
o tym z każdym kolejnym dniem, w którym to Ty zaprzątałeś moją głowę. Nic
innego, nikt inny, tylko Ty. Te tygodnie były najlepsze ze wszystkich w moim
krótkim życiu. Te spotkania, odbywające się tak trochę w ukryciu, w pełnej
konspiracji, o których nikt oprócz nas dwoje nie wiedział. Ani Roma, ani mój
brat, ani Twoi koledzy. To było cudowne, tylko Ty i ja. Sami. Bez widowni,
oceniającej wszystko, każdy nasz ruch, każde słowo, gest. Bez presji ze strony
środowiska. Byliśmy sobą, dzięki czemu mogliśmy się naprawdę dobrze poznać. Takimi,
jakimi jesteśmy naprawdę...
Kiedyś
jednak musiał nadejść tego kres. W końcu wszystko, co dobre, szybko się kończy.
Zdecydowanie zbyt szybko... Mariusz zaczął węszyć, orientując się, że coś
zmieniło się w moim zachowaniu. Coś wielkiego. Zaczął mi się uważniej
przyglądać, bardziej kontrolować moje zachowanie, reakcje, wyjścia z domu i
powroty do niego, zaczął interesować się tym, co się u mnie dzieje, a nawet
uważniej mnie słuchać. To była dla mnie zupełna nowość. Jakoś nigdy wcześniej
się o mnie nie martwił, a przynajmniej nie okazywał tego i to w tak jawny
sposób. Nie rozumiałam tej nagłej zmiany frontu. Nie potrafiłam go rozgryść... aż
do momentu, w którym już całkiem wyprowadzona z równowagi przez jego
niecodzienne zachowanie, kazałam mu powiedzieć, o co mu chodzi, a ten spełnił
moją prośbę. „Ćpasz?”, spytał krótko, spoglądając intensywnie w moje oczy, a mnie wbiło w
podłogę. „Skąd ci to przyszło do głowy?”,
spytałam, kiedy głos już wrócił mi na miejsce, choć to nie było takie proste,
jakby się to z boku mogło wydawać, bowiem totalnie nie tego się spodziewałam po
tej rozmowie. W sumie to sama nie wiem, czego się spodziewałam... „Bo ostatnio
zachowujesz się zupełnie inaczej niż zwykle. Jesteś jakaś taka bardziej
radosna, trochę rozkojarzona i niemal unosisz się nad ziemią, gdy się poruszasz.
Do tego przestałaś mnie kontrolować tak, jak to do tej pory robiłaś. Nie
przejmujesz się wszystkim wokół, jakby nagle cię to przestało interesować...”, odpowiedział. A ja wiedziałam, że skoro on zauważył zmianę w moim zachowaniu, to muszę
mu powiedzieć prawdę. Nigdy go nie okłamywałam, teraz więc też nie mogłam. To
oznaczało koniec naszej słodkiej tajemnicy, potajemnych spotkań tylko we dwoje,
co mnie trochę przerażało. To zmieniało nasze dotychczasowe życie. Mimo obawy,
że teraz wszystko się zmieni (na gorsze), zorganizowałam spotkanie. Pamiętam,
że trochę się nim stresowałeś, w końcu miałeś poznać mojego młodszego brata,
moją najbliższą rodzinę, jedyną osobę, z którą liczyłam się w życiu. Do tego po
raz pierwszy wkraczałeś na mój grunt, do mieszkania, które wraz z Mariuszem
dzieliłam. Nie wiem, dlaczego, ale ta sytuacja
wydała mi się krokiem w przód w naszej znajomości, czymś przełomowym... może to
głupie, ale tak właśnie to wtedy odbierałam.
Nigdy
nie zapomnę miny Mariusza, kiedy przedstawiając Cię mu, dodałam, że to Ty -
jako mój chłopak – jesteś powodem mojego niecodziennego zachowania. Brat
totalnie nie tego się spodziewał po tym spotkaniu. Chyba nie sądził, że mogę
się z kimś spotykać. Znał mnie przecież jak mało kto. Przez chwilę stał więc
jak wryty i wpatrywał się w nas, jakby nagle przed nim samoistnie ułożył się
stos czekoladek. A potem wypalił: „Piłkarz Lecha? Ty to
się umiesz ustawić, siostra!”, a ja
miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Albo zdzielić mu przez głowę. A może nawet
i jedno, i drugie. Całe szczęście, że nie wziąłeś tego na poważnie (a
przynajmniej sprawiałeś takie wrażenie), tak jak i tego: „Mariusz jestem i
zobaczysz, że Cię niedługo ze składu wygryzę”. Mój młodszy brat bowiem umiał zrobić pierwsze wrażenie, szkoda tylko,
że nie zawsze takie, jakie powinno ono być... do tej pory tak ma. Na szczęście
w tamtym momencie moje obawy, że dwaj najważniejsi faceci w moim życiu się nie
polubią, okazały się być bezpodstawne i szybko znaleźliście ze sobą wspólny
język. W końcu obaj graliście w piłkę, Mariusz był tylko trochę niżej w
hierarchii od Ciebie... jednak wspólna pasja i wspólny klub naprawdę łączy
ludzi, podczas naszej znajomości przekonałam się o tym niejednokrotnie.
Później
przyszedł czas na Romę. Ta do dziś nie może mi wybaczyć, że tak długo ukrywałam
przed nią, że się z Tobą spotykam. W końcu zawsze wszystko sobie mówiłyśmy,
choć to zazwyczaj ona miała więcej do opowiadania w tych kwestiach... Wtedy to
była dla nas obu nowości i pewnie dlatego wciąż przy każdej możliwej okazji mi
to wypomina, ale na szczęście tylko w formie trochę nieśmiesznego żartu. Cała
ona. Poznałeś ją trochę, więc wiesz dobrze, o co mi w tej chwili chodzi.
Oczywiście, wtedy nie mogła się również powstrzymać przed wymuszeniem na Tobie
obietnicy, że ją kiedyś zabierzesz na imprezę Lechitów i poznasz z chłopakami.
Nie mogła sobie darować komentarza, że ona też chce być Player Girl, choćby
przez chwilę. Ale nie umiałam się na nią za to gniewać, przecież była wtedy
wolna jak ptak, świeżo po zerwaniu z Mateuszem i nie chciała się z nikim
wiązać, tylko szaleć. A to była dla niej dobra okazja, by pokazać swój
temperament... Tak właściwie to nie wiem, czy wiesz, ale teraz jest już
mężatką. Jak to wszystko w tak krótkim czasie może się zmienić! Nie ma już nas,
ja siedzę tutaj – w Londynie, Ty z tego, co mi wiadomo, wciąż grasz w Poznaniu,
Mariusz natomiast jest tu ze mną (choć raczej to ja jestem tu z nim, ale w tej
chwili to nie jest aż tak istotne), a moja Roma ma męża i mieszka w Gdańsku. A
to wszystko wydarzyło się w przeciągu ostatnich dwóch lat... Niesamowite.
Nic,
nie o tym przecież miałam pisać. Ostatnio, co pewnie sam zauważyłeś, zrobiłam
się niezwykle sentymentalna i taka jakaś ckliwa. Zawsze byłam trochę
romantyczna, trochę za bardzo uczuciowa, jednak teraz momentami przesadzam, aż
sama dobrze o tym wiem. Postaram się popracować, by ten stan wyeliminować. Choć
to będzie niezwykle trudne...
I
znowu zboczyłam z tematu! Na czym to ja...? Ach, tak! Po tym wszystkim
przyszedł czas na poznanie Twoich kumpli. Ważni dla mnie ludzie zdążyli się już
z Tobą spotkać, teraz przyszedł czas na Twoją stronę. To był dla mnie najbardziej
stresujący dzień w życiu. Serio. Może gdyby kiedyś przyszło mi poznać Twoich
rodziców, to wtedy bardziej bym była zestresowana? Nie wiem i pewnie nigdy się
tego nie dowiem... Dlatego właśnie to ten dzień będzie dla mnie najbardziej
przerażającym w historii moich spotkań z nieznanymi dla mnie wcześniej ludźmi
(znaczy, kilku z nich znałam, ale tylko z perspektywy trybun), ale ważnymi dla
Ciebie. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie robiło mi się słabo na
myśl o Twoim towarzystwie. To były urodziny jednego z Twoich naprawdę dobrych
kolegów, którego znałeś już od ładnych kilku lat – właśnie taki dzień Ty sam
wybrałeś na przedstawienie mnie im wszystkim. Bałam się tego jak pietruszki w
rosole. Przerażała mnie myśl, że im się nie spodobam, że po spotkaniu ze mną
stwierdzą, że do Ciebie i do nich nie pasuję, że jakieś zdanie przez nich
wypowiedziane w moim kierunku zablokuje mnie tak na amen i nie będę już umiała
się wśród nich odnaleźć, że coś chlapnę, czego nie powinnam... no, dosłownie
wszystko! Dzięki Tobie jednak było zupełnie inaczej. Nigdy mi tego nie
powiedziałeś, ale od nich dowiedziałam się, że przed naszym spotkaniem
przygotowałeś ich należycie, tak, aby mnie – szarą myszkę, którą wtedy byłam –
niczym nie przestraszyć. Kamyk nawet stwierdził, że słuchając Ciebie chłopaki
byli zdziwieni, jak serio podchodzisz do tego spotkania, tak, jakby Ci naprawdę
na mnie zależało, co nie miało miejsca z wcześniejszymi Twoimi dziewczynami,
które im przedstawiałeś. Przez to, że obiecałam tamtą rozmowę utrzymać w
tajemnicy, nigdy nie mogłam Ci powiedzieć, jak bardzo jestem Ci za to
wdzięczna. Teraz już jednak mogę, w tej sytuacji, w której się aktualnie
znajduję, nic mi już nie mogą zrobić za to, że zdradziłam Ci naszą tajemnicę. A
musiałam to zrobić, bo chcę, abyś wiedział, że to właśnie dzięki Twojemu
wsparciu udało mi się przełamać granicę nieśmiałości i myślę, że nawet złapać
fajny kontakt z Twoimi znajomymi, z ludźmi, z którymi wtedy na co dzień
spędzałeś mnóstwo czasu i którzy od tamtego momentu stali się też i moimi
znajomymi. To dzięki Tobie tamto spotkanie było udane, a ja niepotrzebnie się
nim denerwowałam. To dzięki Tobie się zmieniłam i teraz jestem inną Honoratą,
bardziej śmielszą i otwartą na innych ludzi. Do końca życia będę Ci za to
niezwykle wdzięczna, bo gdyby nie Ty, nigdy nie miałabym tylu znajomych, jakich
mam w tym momencie, bowiem nigdy nie potrafiłabym ich zdobyć przez swoją
chorobliwą nieśmiałość. To właśnie dzięki Tobie tak dobrze wpasowałam się w
Twoje towarzystwo i od tamtej pory przeżyłam kilka naprawdę dobrych miesięcy. Z
Tobą. I z nimi.
Ale
o tym zapewne napiszę innym razem.
Całuję, H.
Trafiłam na ten blog dzięki JMT <3 Zaczełam czytać i powiem szczerze że zakochałam się w tym opowiadaniu, jest w nim wszystko. Ja napewno tutaj zostaje i bede z przyjemnością śledzić losy głównych bohaterów :)
OdpowiedzUsuńA w wolnej chwili zapraszam do mnie, dopiero zaczynam i nw jak to bedzie..
http://wiem-ze-nie-spisz.blogspot.com/
O tym, że nieśmiałość potrafi uprzykrzyć życie przekonałam się osobiście i to nie raz, nie dwa. Z natury nie jestem jakoś bardzo luzacka - musi minąć jakiś czas, zanim przekonam się do konkretnej osoby, dlatego doskonale rozumiem, jakie katusze musiała przeżywać Honorka. Jednakże, dzięki uprzejmej kreciej robocie tajemniczego X, zderzenie naszej romantycznej bohaterki z towarzychem lechowskim odbyło się bez ofiar w ludziach, bez skaz fizycznych czy też psychicznych.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie jedno: skoro X tak umiejętnie przewidział, że Honorata może poczuć się skrępowana zbyt dużą dawką wrażeń w jedno popołudnie/jeden wieczór i zbyt dużą masą ludzką, którą musi poznać, to jakim cudem nie udało mu się z nią zerwać tak, aby zostawić w duszy dziewczyny jak najmniejszy ślad? Stracił cierpliwość czy po prostu okazał się bucem? Na razie trudno wyczuć, jako że X zewsząd portretowany jest jako ideał. Skoro wkradł się w łaski podejrzliwego Mariusza... Ot. Zagadka.
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D
Czyli wiemy już, że Kamyk nie jest owym panem X :)
OdpowiedzUsuń