wtorek, 3 czerwca 2014

sześć.



Londyn, 31 marca 2015.

Ukochany!
Wiem, że dawno do Ciebie nie pisałam. 10 dni to niby nie jest tak długi okres czasu, jednak do tej pory moje listy przyzwyczaiły do regularności niczym dobry, szwajcarski zegarek. Nieprawdaż? Uwierz mi, miałam ku temu swoje powody, o których nie chcę w tej chwili rozmawiać. Może Ci kiedyś o nich opowiem? To mało prawdopodobne, ale dopiero się przekonamy, co przyszłość przyniesie. Teraz jest to jednak naprawdę mało ważne, wierz mi. Przyjmijmy więc może, że po prostu w ostatnich czasie nie mogłam pisać, dobrze? Tak będzie najlepiej. Zwyczajnie nie mogłam sklecić tych kilkudziesięciu zdań o przeszłości, która przecież już nigdy nie wróci. A szkoda, bo była naprawdę piękna. Najpiękniejsza z tych, o jakich mogłam po cichu marzyć dla samej siebie...
Ciekawe, czy gdybyś tylko wiedział o tych listach, które teraz do Ciebie piszę, to czy byś czekał na nie – na ciąg dalszy historii, którą przecież tak dobrze znasz, którą sam tworzyłeś, w końcu to Ty jesteś jednym z jej głównych bohaterów, jeśli nie tym najgłówniejszym. Ciekawe, czy pamiętasz, co było dalej? Pamiętasz nasze spotkania, okraszone długimi rozmowami na przeróżne tematy? Pamiętasz, jak wszystko wtedy powolnymi krokami się między nami zmieniało?  Wiesz, że to właśnie wtedy przywiązywałam się do Ciebie? Bardziej i bardziej – z każdą kolejną minutą spędzoną razem. Odkrywałam, że nie różnimy się od siebie aż tak bardzo, jakby się to na pierwszy rzut oka mogło wydawać. Okazało się, że potrafimy rozmawiać ze sobą o wszystkim i o niczym, że nadajemy niemal na tych samych falach i zawsze czujemy się w swoim towarzystwie niezwykle swobodnie. Komfortowo, co kiedyś było dla mnie – osoby niesamowicie nieśmiałej i skrytej w sobie – wręcz nie do pomyślenia. Nawet te kilkuminutowe spotkania, na które pozwalaliśmy sobie podczas mojej przerwy w pracy, czy pomiędzy Twoimi treningami, dawały mi wiele. To pokazywało, jak bardzo w tamtym momencie chcieliśmy spędzać ze sobą każdą, nawet najkrótszą, chwilę, byleby tylko nie stracić ani sekundy z naszego życia. I zawsze tak trudno było nam się rozstać... To było prawdziwe zakochanie, przekonywałam się o tym z każdym kolejnym dniem, w którym to Ty zaprzątałeś moją głowę. Nic innego, nikt inny, tylko Ty. Te tygodnie były najlepsze ze wszystkich w moim krótkim życiu. Te spotkania, odbywające się tak trochę w ukryciu, w pełnej konspiracji, o których nikt oprócz nas dwoje nie wiedział. Ani Roma, ani mój brat, ani Twoi koledzy. To było cudowne, tylko Ty i ja. Sami. Bez widowni, oceniającej wszystko, każdy nasz ruch, każde słowo, gest. Bez presji ze strony środowiska. Byliśmy sobą, dzięki czemu mogliśmy się naprawdę dobrze poznać. Takimi, jakimi jesteśmy naprawdę...
Kiedyś jednak musiał nadejść tego kres. W końcu wszystko, co dobre, szybko się kończy. Zdecydowanie zbyt szybko... Mariusz zaczął węszyć, orientując się, że coś zmieniło się w moim zachowaniu. Coś wielkiego. Zaczął mi się uważniej przyglądać, bardziej kontrolować moje zachowanie, reakcje, wyjścia z domu i powroty do niego, zaczął interesować się tym, co się u mnie dzieje, a nawet uważniej mnie słuchać. To była dla mnie zupełna nowość. Jakoś nigdy wcześniej się o mnie nie martwił, a przynajmniej nie okazywał tego i to w tak jawny sposób. Nie rozumiałam tej nagłej zmiany frontu. Nie potrafiłam go rozgryść... aż do momentu, w którym już całkiem wyprowadzona z równowagi przez jego niecodzienne zachowanie, kazałam mu powiedzieć, o co mu chodzi, a ten spełnił moją prośbę. „Ćpasz?”, spytał krótko, spoglądając intensywnie w moje oczy, a mnie wbiło w podłogę. „Skąd ci to przyszło do głowy?”, spytałam, kiedy głos już wrócił mi na miejsce, choć to nie było takie proste, jakby się to z boku mogło wydawać, bowiem totalnie nie tego się spodziewałam po tej rozmowie. W sumie to sama nie wiem, czego się spodziewałam... „Bo ostatnio zachowujesz się zupełnie inaczej niż zwykle. Jesteś jakaś taka bardziej radosna, trochę rozkojarzona i niemal unosisz się nad ziemią, gdy się poruszasz. Do tego przestałaś mnie kontrolować tak, jak to do tej pory robiłaś. Nie przejmujesz się wszystkim wokół, jakby nagle cię to przestało interesować...”, odpowiedział. A ja wiedziałam, że skoro on zauważył zmianę w moim zachowaniu, to muszę mu powiedzieć prawdę. Nigdy go nie okłamywałam, teraz więc też nie mogłam. To oznaczało koniec naszej słodkiej tajemnicy, potajemnych spotkań tylko we dwoje, co mnie trochę przerażało. To zmieniało nasze dotychczasowe życie. Mimo obawy, że teraz wszystko się zmieni (na gorsze), zorganizowałam spotkanie. Pamiętam, że trochę się nim stresowałeś, w końcu miałeś poznać mojego młodszego brata, moją najbliższą rodzinę, jedyną osobę, z którą liczyłam się w życiu. Do tego po raz pierwszy wkraczałeś na mój grunt, do mieszkania, które wraz z Mariuszem dzieliłam. Nie wiem, dlaczego, ale ta sytuacja wydała mi się krokiem w przód w naszej znajomości, czymś przełomowym... może to głupie, ale tak właśnie to wtedy odbierałam.
Nigdy nie zapomnę miny Mariusza, kiedy przedstawiając Cię mu, dodałam, że to Ty - jako mój chłopak – jesteś powodem mojego niecodziennego zachowania. Brat totalnie nie tego się spodziewał po tym spotkaniu. Chyba nie sądził, że mogę się z kimś spotykać. Znał mnie przecież jak mało kto. Przez chwilę stał więc jak wryty i wpatrywał się w nas, jakby nagle przed nim samoistnie ułożył się stos czekoladek. A potem wypalił: „Piłkarz Lecha? Ty to się umiesz ustawić, siostra!”, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Albo zdzielić mu przez głowę. A może nawet i jedno, i drugie. Całe szczęście, że nie wziąłeś tego na poważnie (a przynajmniej sprawiałeś takie wrażenie), tak jak i tego: „Mariusz jestem i zobaczysz, że Cię niedługo ze składu wygryzę”. Mój młodszy brat bowiem umiał zrobić pierwsze wrażenie, szkoda tylko, że nie zawsze takie, jakie powinno ono być... do tej pory tak ma. Na szczęście w tamtym momencie moje obawy, że dwaj najważniejsi faceci w moim życiu się nie polubią, okazały się być bezpodstawne i szybko znaleźliście ze sobą wspólny język. W końcu obaj graliście w piłkę, Mariusz był tylko trochę niżej w hierarchii od Ciebie... jednak wspólna pasja i wspólny klub naprawdę łączy ludzi, podczas naszej znajomości przekonałam się o tym niejednokrotnie.
Później przyszedł czas na Romę. Ta do dziś nie może mi wybaczyć, że tak długo ukrywałam przed nią, że się z Tobą spotykam. W końcu zawsze wszystko sobie mówiłyśmy, choć to zazwyczaj ona miała więcej do opowiadania w tych kwestiach... Wtedy to była dla nas obu nowości i pewnie dlatego wciąż przy każdej możliwej okazji mi to wypomina, ale na szczęście tylko w formie trochę nieśmiesznego żartu. Cała ona. Poznałeś ją trochę, więc wiesz dobrze, o co mi w tej chwili chodzi. Oczywiście, wtedy nie mogła się również powstrzymać przed wymuszeniem na Tobie obietnicy, że ją kiedyś zabierzesz na imprezę Lechitów i poznasz z chłopakami. Nie mogła sobie darować komentarza, że ona też chce być Player Girl, choćby przez chwilę. Ale nie umiałam się na nią za to gniewać, przecież była wtedy wolna jak ptak, świeżo po zerwaniu z Mateuszem i nie chciała się z nikim wiązać, tylko szaleć. A to była dla niej dobra okazja, by pokazać swój temperament... Tak właściwie to nie wiem, czy wiesz, ale teraz jest już mężatką. Jak to wszystko w tak krótkim czasie może się zmienić! Nie ma już nas, ja siedzę tutaj – w Londynie, Ty z tego, co mi wiadomo, wciąż grasz w Poznaniu, Mariusz natomiast jest tu ze mną (choć raczej to ja jestem tu z nim, ale w tej chwili to nie jest aż tak istotne), a moja Roma ma męża i mieszka w Gdańsku. A to wszystko wydarzyło się w przeciągu ostatnich dwóch lat... Niesamowite.
Nic, nie o tym przecież miałam pisać. Ostatnio, co pewnie sam zauważyłeś, zrobiłam się niezwykle sentymentalna i taka jakaś ckliwa. Zawsze byłam trochę romantyczna, trochę za bardzo uczuciowa, jednak teraz momentami przesadzam, aż sama dobrze o tym wiem. Postaram się popracować, by ten stan wyeliminować. Choć to będzie niezwykle trudne...
I znowu zboczyłam z tematu! Na czym to ja...? Ach, tak! Po tym wszystkim przyszedł czas na poznanie Twoich kumpli. Ważni dla mnie ludzie zdążyli się już z Tobą spotkać, teraz przyszedł czas na Twoją stronę. To był dla mnie najbardziej stresujący dzień w życiu. Serio. Może gdyby kiedyś przyszło mi poznać Twoich rodziców, to wtedy bardziej bym była zestresowana? Nie wiem i pewnie nigdy się tego nie dowiem... Dlatego właśnie to ten dzień będzie dla mnie najbardziej przerażającym w historii moich spotkań z nieznanymi dla mnie wcześniej ludźmi (znaczy, kilku z nich znałam, ale tylko z perspektywy trybun), ale ważnymi dla Ciebie. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie robiło mi się słabo na myśl o Twoim towarzystwie. To były urodziny jednego z Twoich naprawdę dobrych kolegów, którego znałeś już od ładnych kilku lat – właśnie taki dzień Ty sam wybrałeś na przedstawienie mnie im wszystkim. Bałam się tego jak pietruszki w rosole. Przerażała mnie myśl, że im się nie spodobam, że po spotkaniu ze mną stwierdzą, że do Ciebie i do nich nie pasuję, że jakieś zdanie przez nich wypowiedziane w moim kierunku zablokuje mnie tak na amen i nie będę już umiała się wśród nich odnaleźć, że coś chlapnę, czego nie powinnam... no, dosłownie wszystko! Dzięki Tobie jednak było zupełnie inaczej. Nigdy mi tego nie powiedziałeś, ale od nich dowiedziałam się, że przed naszym spotkaniem przygotowałeś ich należycie, tak, aby mnie – szarą myszkę, którą wtedy byłam – niczym nie przestraszyć. Kamyk nawet stwierdził, że słuchając Ciebie chłopaki byli zdziwieni, jak serio podchodzisz do tego spotkania, tak, jakby Ci naprawdę na mnie zależało, co nie miało miejsca z wcześniejszymi Twoimi dziewczynami, które im przedstawiałeś. Przez to, że obiecałam tamtą rozmowę utrzymać w tajemnicy, nigdy nie mogłam Ci powiedzieć, jak bardzo jestem Ci za to wdzięczna. Teraz już jednak mogę, w tej sytuacji, w której się aktualnie znajduję, nic mi już nie mogą zrobić za to, że zdradziłam Ci naszą tajemnicę. A musiałam to zrobić, bo chcę, abyś wiedział, że to właśnie dzięki Twojemu wsparciu udało mi się przełamać granicę nieśmiałości i myślę, że nawet złapać fajny kontakt z Twoimi znajomymi, z ludźmi, z którymi wtedy na co dzień spędzałeś mnóstwo czasu i którzy od tamtego momentu stali się też i moimi znajomymi. To dzięki Tobie tamto spotkanie było udane, a ja niepotrzebnie się nim denerwowałam. To dzięki Tobie się zmieniłam i teraz jestem inną Honoratą, bardziej śmielszą i otwartą na innych ludzi. Do końca życia będę Ci za to niezwykle wdzięczna, bo gdyby nie Ty, nigdy nie miałabym tylu znajomych, jakich mam w tym momencie, bowiem nigdy nie potrafiłabym ich zdobyć przez swoją chorobliwą nieśmiałość. To właśnie dzięki Tobie tak dobrze wpasowałam się w Twoje towarzystwo i od tamtej pory przeżyłam kilka naprawdę dobrych miesięcy. Z Tobą. I z nimi.
Ale o tym zapewne napiszę innym razem.

Całuję, H.

3 komentarze:

  1. Trafiłam na ten blog dzięki JMT <3 Zaczełam czytać i powiem szczerze że zakochałam się w tym opowiadaniu, jest w nim wszystko. Ja napewno tutaj zostaje i bede z przyjemnością śledzić losy głównych bohaterów :)
    A w wolnej chwili zapraszam do mnie, dopiero zaczynam i nw jak to bedzie..
    http://wiem-ze-nie-spisz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. O tym, że nieśmiałość potrafi uprzykrzyć życie przekonałam się osobiście i to nie raz, nie dwa. Z natury nie jestem jakoś bardzo luzacka - musi minąć jakiś czas, zanim przekonam się do konkretnej osoby, dlatego doskonale rozumiem, jakie katusze musiała przeżywać Honorka. Jednakże, dzięki uprzejmej kreciej robocie tajemniczego X, zderzenie naszej romantycznej bohaterki z towarzychem lechowskim odbyło się bez ofiar w ludziach, bez skaz fizycznych czy też psychicznych.
    Zastanawia mnie jedno: skoro X tak umiejętnie przewidział, że Honorata może poczuć się skrępowana zbyt dużą dawką wrażeń w jedno popołudnie/jeden wieczór i zbyt dużą masą ludzką, którą musi poznać, to jakim cudem nie udało mu się z nią zerwać tak, aby zostawić w duszy dziewczyny jak najmniejszy ślad? Stracił cierpliwość czy po prostu okazał się bucem? Na razie trudno wyczuć, jako że X zewsząd portretowany jest jako ideał. Skoro wkradł się w łaski podejrzliwego Mariusza... Ot. Zagadka.
    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli wiemy już, że Kamyk nie jest owym panem X :)

    OdpowiedzUsuń