poniedziałek, 7 kwietnia 2014

pięć.




Londyn, 21 marca 2015.

Kochany,
byłam kompletnie zdezorientowana po naszym ostatnim spotkaniu. Ty chyba również, ponieważ nasz kontakt został jakby ograniczony. Nie urwał się, jednak był rzadszy niż do tej pory. Z jednej strony – wyszło na moje i powinnam była się z tego cieszyć, jednak z drugiej... z drugiej nie chciałam, abyś o mnie zapomniał i przeszedł do porządku dziennego, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Do dnia, w którym w przyrynkowej kawiarni po raz pierwszy rozmawialiśmy ze sobą tak na spokojnie, bez świadków, zawsze kierowałam się rozumem, jednak wtedy wszystko się zmieniło. Moje serce jakby nagle zapragnęło dojść do głosu… i pewnie dlatego wykonało fikołka, gdy tylko zobaczyłam Twoje imię na wyświetlaczu mojego telefonu. W tamtym momencie byłam strasznie na Was zła za mecz z Żalgirisem w Wilnie, jednak mój nastrój diametralnie się zmienił, gdy tylko ujrzałam SMS-a od Ciebie. Doskonale pamiętam, co wtedy napisałeś. „Mogłabyś przyjść jutro pod stadion o piątej rano? Wiem, że to strasznie nieludzka godzina, ale chciałbym zobaczyć choćby jedną miłą twarz, gdy tylko postawię nogę na poznańskiej ziemi po powrocie z tego blamażu…” Co prawda, nigdy nie lubiłam tak wcześnie wstawać, zwłaszcza, kiedy miałam popołudniową zmianę, jednak nie potrafiłam Ci odmówić. Ba, tak naprawdę to nie chciałam tego robić.
I dlatego właśnie następnego dnia wstałam o czwartej rano z misją dostania się na drugi koniec miasta. O tej porze nie było to jednak takie łatwe, jakby się mogło wydawać, bowiem MPK kursowało jeszcze według rozkładu nocnego, do tego były wakacje, co wiązało się z mniejszą ilością tramwajów na trasach. To wszystko w niczym mi nie ułatwiało. Jakoś jednak udało mi się przedostać przez miasto, mimo że nie lubiłam ciemnych i kompletnie opustoszałych poznańskich ulic, które wywoływały we mnie uczucie strachu. Zdecydowanie wolałam je w godzinach dziennych, gdy tryskały życiem. Uwielbiałam wtedy obserwować ludzi, ich ubiory i zachowania… Szkoda, że nigdy więcej już tego nie zrobię.
Ale wracając do tematu, kiedy weszłam na teren naszego stadionu, klubowy autokar już tam stał, a większość piłkarzy pakowała się właśnie do swoich samochodów, mimo że jeszcze nie wybiła piąta nad ranem. Przyjechaliście wcześniej niż to było zaplanowane. Rozejrzałam się więc dookoła w poszukiwaniu Twojej sylwetki, ale jakoś nie mogłam Cię odnaleźć w gąszczu ludzi w niebiesko-białych dresach, poruszających się po parkingu niczym zaprogramowane wcześniej roboty. Na pierwszy rzut oka było widać, że każdy z Was chce się jak najszybciej znaleźć w swoim domu i odespać podróż. Czułam się trochę jak nieproszony gość, nie zauważyłam bowiem żadnej osoby, niezwiązanej z Kolejorzem, za wyjątkiem mnie. Nie pasowałam do otoczenia, a jakby tego było mało, to nikogo, prócz Ciebie, nie znałam na tyle, by móc do niego podejść i zapytać, gdzie Cię znajdę. Nie wiedziałam więc, co mam począć. Czułam się niczym spłoszony zajączek, niepotrafiący znaleźć drogi ucieczki przed nadciągającym drapieżnikiem, więc kiedy ktoś położył mi ręce na ramionach, czego się wtedy zupełnie nie spodziewałam, momentalnie podskoczyłam jak oparzona, wydając z siebie okrzyk przestrachu. Ten odruch sprawił, że jeszcze bardziej się w sobie zamknęłam, bo to przez niego zostałam dostrzeżona, a ja nigdy nie lubiłam, gdy tyle par oczu na mnie spoglądało. Na szczęście okazało się, że to Ty mnie tak wystraszyłeś. Szybko zorientowałeś się, co się stało i opanowałeś sytuację, ze srogą miną każąc chłopakom wracać do swoich zajęć, jakbyś doskonale wiedział, że nie lubię takich sytuacji, jednocześnie obejmując mnie i przepraszając za to, że mnie tak przestraszyłeś, choć tego nie chciałeś. Byłeś zmęczony podróżą, widziałam to na Twojej twarzy, ale jednocześnie cieszyłeś się, że mnie widzisz, choć – jak sam mi powiedziałeś – nie spodziewałeś się, że spełnię Twoją prośbę. Ja również nie potrafiłam powstrzymać się od uśmiechu, gdy Cię wreszcie zobaczyłam po tych kilku dniach, w których się nie widzieliśmy. Tęskniłam za Tobą, właśnie wtedy to sobie uświadomiłam. Nie powiedziałam Ci tego jednak, tak naprawdę to mało mówiłam tamtego ranka. Bez słowa pomogłam Ci zapakować rzeczy do Twojego samochodu, po czym sama do niego wsiadłam i pozwoliłam Ci się odwieźć do domu. Spędziliśmy wtedy ze sobą mniej niż godzinę, później śmiałam się z tego, że dłużej jechałam na Bułgarską, niż z Tobą z powrotem w samochodzie, jednak to nie było ważne. Najważniejsze, że byłeś obok i że chciałeś nadal się ze mną spotykać. Szkoda tylko, że popołudnie miałam zajęte, a Ty przecież musiałeś wypocząć po podróży i trenować…
Nie spodziewałam się więc, że zobaczę Cię wcześniej, niż w poniedziałek, kiedy to po niedzielnym spotkaniu w Lubinie wreszcie będziesz miał więcej wolnego czasu. Do tego tak się dobrze składało, że ja akurat miałam poranną zmianę, dzięki czemu popołudnia mogłam zarezerwować tylko dla Ciebie. O ile oczywiście byś tego chciał... Jakież więc było moje zdziwienie, gdy zamykając o dwudziestej drugiej kawiarnię, w której pracowałam, zobaczyłam Ciebie, czekającego na mnie przed wejściem z bukietem słoneczników w ręce. Chciałeś mi tym podziękować za to, że wstałam tak wcześnie rano tylko dlatego, by spełnić Twoją prośbę, mimo że nie musiałam tego robić. Tak samo jak Ty nie musiałeś mi dziękować.
To był jeden z lepszych wieczorów w moim życiu, mimo że podczas jego trwania nic spektakularnego się nie wydarzyło. Spacerowaliśmy jedynie poznańskimi chodnikami w świetle ulicznych lamp jak zakochana para, którą wtedy… wtedy chyba jeszcze nie byliśmy. To był czas, w którym dopiero co się poznawaliśmy, dlatego wieczór ten upłynął nam raczej na rozmowie i wzajemnym słuchaniu. Chciałeś mnie lepiej poznać, dlatego starałam się wyczerpująco odpowiadać na Twoje pytania. A były one przeróżne, począwszy od tego, skąd wzięła się moja miłość do Lecha, poprzez to, dlaczego akurat wybrałam polonistykę, czy też co tak bardzo urzeka mnie w języku francuskim, skończywszy na tym, dlaczego tak bardzo lubuję się w wszelakiego rodzaju herbatach. Ty również opowiadałeś mi o swojej rodzinie, motoryzacyjnych zainteresowaniach, podejściu do gry w Lechu i do samej piłki nożnej, skąd tak właściwie się to wzięło, dzięki czemu o wiele lepiej się poznaliśmy.
Do dziś tamten wieczór jest jednym z najlepszych wspomnień, jakie mam, z czasów naszego związku, do którego tak bardzo lubię wracać. Ono uświadamia mi, że przeżyłam jednak coś pięknego i powinnam być za to wdzięczna.

Honorata

1 komentarz:

  1. Nie umiem wyjść z podziwu nad rzeczywistością i kolejami losu. Od początku publikowania (a nawet od początku pisania ;)) tej historii dajesz wspaniały wyraz pewnej zachwycającej właściwości życia, nad którą nieraz lubię się zastanawiać: Jak to jest, że spotkanie z przypadkową, obcą osobą potrafi odmienić ludzkie życie o 180 stopni? Jak to jest, że dana jednostka, jeszcze chwilę temu zamotana we własnych, prawdopodobnie niewesołych, sprawach z chwilą poznania innego człowieka potrafi się na nim tak niemal całkowicie skupić i, co więcej, czyni to bez żadnego wyraźnego wysiłku, a wręcz z rozbrajającą (często ją samą) przyjemnością? Ot, studia nad naturą przypadku albo specyfiką tajemniczych zrządzeń Opatrzności! Z niesamowitą subtelnością opisujesz powolne wykluwanie się romansu i muszę szczerze wyznać, że powolność, jaką się posługujesz, zdecydowanie sprzyja historii Honoraty i X. Nie ma tutaj takiej prężnej akcji jak choćby na JMT, jest za to więcej filozofii i rozważań, a wszystko podlane jest urzekającym sosem wspomnień, wracania do przeszłości. Like it! Co do samego rozdziału: jak już wspomniałam - coś powoli się klaruje i sądzę, że owo coś nieco zaskakuje główną bohaterkę. A, właśnie! Jeszcze jeden plus, że wiodącą kobietą (haha ;D) nie jest jakiś nieokreślony bliżej wamp, lecz rzeczywista dziewczyna z krwi i kości, z którą wiele przedstawicielek płci pięknej może się utożsamiać. Honorata nie wygląda na osobę zdecydowaną, choć powoli wyłania się w jej obrazie na pierwszy plan umiłowanie porządku powiązane z chęcią do zerwania krępujących łańcuchów. Pan X, of course, odegrał w tym procesie niebagatelną rolę... i cały czas zastanawiam się, co zmaścił i jak dalece, skoro H. podjęła decyzję o emigracji.. Na razie mamy dobre miłego początki i X., który swą przebiegłością i determinacją w "polowaniu" na Honoratę zdumiał nawet mnie ;) Tak słodko u Ciebie to chyba dawno nie było... Choć na razie żadnej burzy na tym opowiadaniowym horyzoncie się nie spodziewam. Hej, idylla wcale nie jest taka zła! ;D
    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    [hiah-hiah]
    [nothing-is-indestructible]

    OdpowiedzUsuń