poniedziałek, 3 lutego 2014

dwa.




Londyn, 17 marca 2015.

Mój drogi,
nasze ponowne spotkanie było kwestią kompletnego przypadku, które zaskoczyło Nas oboje równie mocno. Pamiętam, że później wielokrotnie, przekonani o słuszności swoich słów, mawialiśmy, iż to na pewno los tak chciał, a nasza znajomość była kwestią przeznaczenia. Teraz nie wiem, czy bym się z tym stwierdzeniem zgodziła, czy może prędzej uznałabym ją za gadkę dwójki zakochanych w sobie romantyków, wierzących w te wszystkie brednie, które sprzedaje się odbiorcom w historiach miłosnych… Ale jak dobrze wiemy, upływ czasu zmienia drastycznie pewne rzeczy.
Jakby tego jednak nie nazwać, na nasze ponowne spotkanie musieliśmy „czekać” aż  półtora miesiąca. Szczerze mówiąc nigdy by mi do głowy nie przyszło, że zobaczę Cię wcześniej niż 25 lipca, kiedy to mogłeś (oczywiście, o ile trener wystawiłby Cię w pierwszej jedenastce) wystąpić w meczu rewanżowym przeciwko Honce Espoo, a ja znowu oglądałabym Cię z trybun przy Bułgarskiej. W sumie nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek spotkam Cię w innej sytuacji, niż takiej – ja na trybunach, Ty na boisku. Stało się jednak zupełnie inaczej, czego w ogóle nie brałam pod uwagę. A wszystko zaczęło się tamtego dnia – w sobotę po Waszym powrocie z Finlandii, a przed wyjazdem do Chorzowa na pierwszy mecz w nowym sezonie Ekstraklasy. Poszłam z Romą do klubowego sklepu na stadionie, a Wy dokładnie w tym samym czasie mieliście trening. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, o której je miewacie, to był czysty zbieg okoliczności. Poszłam tam tylko dlatego, że Roma uparła się, iż muszę jej doradzić w wyborze niebieskiej koszulki na czwartkowy rewanż Ligi Europy. Miałyśmy już wtedy kupione bilety na ten mecz do Kotła, ale wyjątkowo wybierałyśmy się na piętro – pierwszy raz od dawna. Roma stwierdziła więc, że to jest dobry pretekst, aby sprawić sobie nową niebieską koszulkę, bo wszystkie ma zniszczone, a do tego w jej szafie królowała biel (zazwyczaj bowiem chodziłyśmy na dół, wtedy jednak Roma była świeżo po zerwaniu z Mateuszem i nie chciała na niego wpaść, a że on na górę nie chadzał, więc… sam rozumiesz, musiałyśmy zmienić naszą lokalizację).
Ale znowu zbaczam z tematu na niepotrzebne dygresje. Znasz mnie i mimo wielu zmian, które zaszły w moim życiu od naszego ostatniego spotkania, to akurat się nie zmieniło... Na czym to ja skończyłam? Ach, tak! Los (a może pech?) chciał, że wychodziłyśmy z klubowego sklepu dokładnie w tym samym momencie, w którym Wy skończyliście swój poranny trening. Roma aż pisnęła na widok przechodzących tuż obok niej piłkarzy, co chwila szturchając mnie w bok i gorączkowo dzieląc się ze mną swoimi spostrzeżeniami, że Lechici są teraz tacy „namacalni” (a ja najchętniej przez jej zachowanie zapadłabym się wtedy pod ziemię). Nie dopuszczała mnie do głosu, a w pewnym momencie tak po prostu o mnie zapomniała i pobiegła do Teodorczyka, który akurat wyszedł z boiska, aby mu pogratulować czwartkowej bramki z Honką i powiedzieć, że ma nadzieję, iż się wreszcie w Lechu przełamał. Jak na ironię, właśnie o tym rozmawiałyśmy jadąc tego dnia autobusem na stadion…
Zostałam więc sama i kompletnie nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Czy mam za nią pójść? Czy może jednak przycupnąć gdzieś tutaj i poczekać, aż się wyszaleje i wróci, przypominając sobie o mnie? A może zostawić ją, tak jak ona mnie zostawiła, i jechać do domu? Stałam więc tam jak taka idiotka i przyglądałam się zaistniałej sytuacji, próbując podjąć jakąś decyzję. Właśnie tuż obok mnie przeszedł Kotor, uśmiechając się szeroko w moim kierunku. Odwzajemniłam jego uśmiech. Uwielbiałam go, jednak zabrakło mi odwagi, aby do niego podejść i po prostu zagaić, choćby nawet o jakąś błahostkę. Mogłam jedynie zdobyć się na odwzajemnienie tego sympatycznego gestu z jego strony. Wiedziałam, że ta wrodzona nieśmiałość kiedyś wpędzi mnie w kłopoty…
Wtem przy swoim lewym uchu usłyszałam pytanie: Cześć, pamiętasz mnie?, które przeszkodziło mi w karceniu w myślach samej siebie. Spojrzałam w bok lekko oszołomiona i zobaczyłam Ciebie z niepewnym uśmiechem na ustach, ale mimo to z wyczuwalną pewnością siebie. Kompletna sprzeczność, wiem, że możesz się teraz z tego stwierdzenia śmiać, ale tak właśnie było! Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co powinnam zrobić w tym momencie. Do tej pory zachodzę w głowę, jak udało mi się sklecić jakiekolwiek zdanie, bowiem nigdy nie byłam osobą, która łatwo nawiązywała nowe znajomości. To chyba ja powinnam cię o to zapytać – odpowiedziałam Ci słabym głosikiem, który na moje szczęście nie zamienił się w pisk. Byłam naprawdę zdziwiona, że mnie zapamiętałeś, zwłaszcza że w tamtej chwili byłam ubrana kompletnie inaczej niż w wydaniu meczowym. Byłam sobą – nieśmiałą romantyczką w długiej, zwiewnej, zielonej, letniej spódnicy, płaskich sandałach, białym podkoszulku z guzikami i małym kapeluszu na głowie, który – przynajmniej ja tak uważałam – idealnie pasował do moich długich włosów i do prostej grzywki na czole. Trudno jest cię zapomnieć – odpowiedziałeś z uśmiechem, wyrywając mnie z zamyślenia i wprawiając w jeszcze większe zakłopotanie. Naprawdę nie miałam pojęcia, jak mam się teraz zachować, jednak uratowała mnie Roma, która podeszła do nas i przekazała Ci, jak gdyby nigdy nic, bez żadnego skrępowania, jakby się z Tobą znała od dawna, że jeśli za chwilę nie wrócisz, to będziesz musiał tłuc się do domu autobusem, bo Teo nie ma zamiaru wiecznie za Tobą czekać. Pokiwałeś głową, przyswajając sobie wiadomość zasłyszaną od niej, jednak wciąż uparcie wpatrując się we mnie, co mnie niesamowicie krępowało. Zobaczymy się jeszcze? – spytałeś z wyraźnym wyczekiwaniem w głosie. Wzruszyłam ramionami. Ja na pewno, w końcu z trybun widać Cię dość dobrze – odpowiedziałam szybko, a moja odpowiedź wywołała uśmiech na Twojej twarzy. Miałem na myśli trochę inne okoliczności – rzuciłeś, jakby od niechcenia, ale czułam, że to jest tylko taka poza. Najgorsze było to, że znów nie miałam pojęcia, co mam Ci odpowiedzieć, a Ty chyba też w tamtym momencie nie bardzo wiedziałeś, co powinieneś zrobić. Pamiętam, że później, gdy wspominaliśmy tamten dzień, opowiadałeś mi, że to ja Cię wtedy tak bardzo peszyłam, choć mi się taka kolej rzeczy nie mieściła w głowie. Bardziej podejrzewałabym o to Romę, a nie siebie…
I to właśnie moja przyjaciółka, która od zawsze była kompletną przeciwnością mojej osoby – otwarta na nowe znajomości i wyzwania, szalona, mająca mnóstwo pomysłów na minutę, gadatliwa, towarzyska i bezpośrednia, widząc, co się dzieje, wręczyła mi w dłoń marker (do tej pory nie wiem, skąd ona go wtedy wzięła?) i wręcz rozkazała mi napisać Ci na ręce swój numer telefonu. Nie wiem, co mnie skłoniło do tego, aby jej w tamtej chwili ulec i zrobić coś, czego bym się nigdy po sobie nie spodziewała, ale kiedy wystawiłeś swoją rękę i uśmiechnąłeś się do mnie zachęcająco, szybko napisałam ciąg dziewięciu cyfr tak dobrze wyrytych w mojej pamięci, dzięki którym mogłeś się ze mną skontaktować. To chyba ten jej ton głosu tak mnie zbałamucił… albo Twój uśmiech i wyczekujące spojrzenie? Do dzisiaj nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Ty tymczasem podziękowałeś mi za numer, pytając się jeszcze o moje imię. Kiedy już je poznałeś, przeprosiłeś z nieśmiałym uśmiechem na ustach, że musisz nas zostawić, bo Teo (nazwałeś go wtedy głupkiem, pamiętam to doskonale:)) jest w stanie właśnie w tej chwili zostawić Cię tutaj samego na pastwę losu. Przed odejściem, spoglądając mi w oczy, obiecałeś jeszcze, że odezwiesz się do mnie zaraz po Waszym powrocie z Chorzowa i… i tak po prostu zniknąłeś. Byłam kompletnie skołowana tym, co się właśnie wydarzyło i nie potrafiłam w żaden sposób na te zdarzenie zareagować. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić, a do tego czekało mnie jeszcze o wiele większe wyzwanie, niż spokojne poukładanie sobie całej tej sytuacji w głowie. Podróż powrotna z Romą, która pewnie od razu zacznie snuć przeróżne scenariusze, jak rozwinie się dalej nasza znajomość, była chyba bardziej przerażająca od świadomości tego, co właśnie zrobiłam. Bo Roma od zawsze słynęła z dość bujnej wyobraźni, która momentami mnie przerażała. Bałam się więc, co tym razem wymyśli i z czym będę musiała się zmierzyć… 
I nie myliłam się ani o odrobinę. W jej wizjach jednak zawsze było dobre zakończenie, a w codziennym życiu… w tym jest zupełnie inaczej. O czym my się doskonale przekonaliśmy kilka miesięcy później…
Nigdy jednak nie żałowałam, że wtedy dałam Ci swój numer – nawet teraz, kiedy wiem, jak nasza historia się zakończy. Myślę, że teraz zrobiłabym to samo, mimo wszystkiego, co się później między nami wydarzyło… Cieszę się, że Cię poznałam i pozwoliłam wejść do mojego życia. Mam nadzieję, że Ty też nigdy nie żałowałeś, że do mnie wtedy podszedłeś, że się odezwałeś… Mam nadzieję, że nasze wspólne miesiące wspominasz równie dobrze jak ja, mimo że Nas już nie ma. Bo to właśnie one mnie zmieniły, myślę, że na lepsze. W momencie naszego pierwszego spotkania byłam nieśmiałym człowiekiem, nie znającym swojej wartości. Wiesz, że sądziłam, że o mnie zapomnisz, tak najzwyczajniej w świecie i że się do mnie nie odezwiesz, mimo iż obiecałeś? Myślałam, że uznasz to za głupotę, a mnie za niewartą zachodu dziewczynę, dlatego nie robiłam sobie na nic nadziei (w odróżnieniu od Romy, ale poznałeś ją, więc wiesz, jaka ona jest). Teraz, dzięki Tobie, jestem zupełnie inną osobą – z pewnością o wiele bardziej odważną i pewną siebie. I pomyśleć, że ten jeden moment zmienił całe moje życie… że będzie on się za mną ciągnął aż do teraz… do…
Ale o tym może napiszę Ci innym razem.

Twoja Honorata


6 komentarzy:

  1. O! MÓJ! BOŻE!
    GENIALNE!
    W sumie mam już swoje typy, co do głównego bohatera, ale na razie nic nie będę mówić. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ja się teraz cieszę, że latem zamiast zagrabiać podwórko, to czytałam pokryjomu JMT podjadając winogrona. Że wtedy poznałam Twoją twórczość, dzięki której teraz jestem na tym blogu i czytam te opowiadanie, które, bez wahania mogę to powirdzieć, będzie rewelacyjne. Tylko obiecaj mi, że dokończysz tą historię. I może teraz wyjdę na wariatkę albo coś, bo po zaledwie 2rozdzialach mówię, że jest to moje ulubione opowiadanie wychodzące spod Twojej ręki.
    Mojego zachwytu nie da opisać się słowami, więc powiem tylko, że Honorata i ten Ktoś mnie urzekli, i że zostaję tu do końca.
    Życzę powodzenia w pisaniu. :]
    Pozdrawiam, Bunia. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostaję - wiesz o tym doskonale :D
    Co do Niego to niestety nie mam pojęcia. Muszę przyznać, że ostatnio zaniedbałam trochę Lecha i nie mam pojęcia co tam sie dzieje (wybacz!) Po drugie jestem i zawsze byłam pod wrażeniem gdy ktoś pisał jakieś ff w formie listów do kogoś. Ja staram sie coś takiego napisać ale nijak mi to wychodzi.
    Wracając - szykuje sie bal. I to taki naprawdę duży. Tylko nie chcę dojść do momentu w którym oni sie rozejdą bez happy endu. Bo Honoratę już polubiłam. Za bycie introwertyczką - po części jak ja. I dopinguje jej z całego serca
    PS. Moja sesja? jeszcze trwa została mikrobiologia, fizyka i geodezja. Ale do tych dwu ostatnich mam mieszane uczucia :)
    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie będę nadrabiać xD
      Co do fizyki mam z Siejakiem. Taki młody typ, który na zmianę z Grottelową nas gnębi
      Geodezja? No to mam jeden semestr i jest z Grajewskim. Też nieźle w łeb kopnięty. Cóż zrobić -.-
      PS. na wciaz.blogspot.com pojawił sie pierwszy rozdział :D

      Usuń
  3. Zapraszam serdecznie na corka-trenera.blogspot.com na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kilka refleksji mi się nasunęło podczas analizowania tego rozdziału. Pozwolę sobie zawrzeć je poniżej xD
    1) Jak to jest, że jedno, pozornie zwykłe i niczym niewyróżniające się, spotkanie potrafi zaważyć na całym życiu człowieka? Serio pytam. Honorata i tajemniczy X ledwo się poznali, a już można wyczuć między nimi chemię, określony rodzaj metafizycznego połączenia, który następnie przeprowadził ich przez różne, przyjemniejsze bądź nie, koleje losu aż do nieznanych nam jeszcze wydarzeń, zdolnych do rozwalenia całej relacji w perzynę... A w każdym razie do zniszczenia jej znacznej części. Ale jaka siła tego uczucia (albo jego bardzo intensywne wspomnienie) musi po dziś dzień tkwić w Honoracie, skoro dziewczyna zdecydowała się na stworzenie epistołów do byłego ukochanego? Może nasza bohaterka ma nadzieję na powrót X do swego życia? Może zapragnęła raz a dobrze zmierzyć się z duchami przeszłości? Może jest w takim momencie swej egzystencji, że jedynie rozliczenie się z popełnionych błędów da jej wystarczającą moc do parcia dalej? Kto wie? Wracając do wyjściowego pytania, odpowiem sobie na nie sama ( ;D) i pewnie dość znanym banałem, ale czuję, że bez niego klamra punktu pierwszego byłaby niepełna: nikt nie wie, jakimi ścieżkami podąża los, ani co szykuje dla nas za rogiem. Natomiast fakt, że Honorka już przeżyła określone wydarzenia i teraz referuje je nam z perspektywy czasu sprawia, iż jestem jeszcze bardziej niż na początku ciekawa tego, co popchnęło ją do wyjazdu, do odejścia, do zrobienia sobie samej seansu psychoanalitycznego...
    2) Zastanawiające, że nawet porażki bywają niekiedy przydatne. Zamiast niszczyć naszą miłość własną jeszcze ją umacniają. Ot.
    3) Happy end nie zawsze ma rację bytu... aczkolwiek wierzę, że X i H jeszcze się spotkają. Rili :)
    4) Rola ludzi postronnych w naszym życiu - gdyby nie zaaferowanie Romy Teodorczykiem Honorata pewnie nie wykrzesałaby z siebie tyle odwagi, by podejść do X i zadzierzgnąć z nim kontakt. Wyciągając wniosek można szumnie stwierdzić, że gdyby nie niepokorna przyjaciółka naszej pierwszoplanowanej postaci kobiecej jej protagonistyczny luby nie zajaśniałby na niebie fabularnym niczym supernowa xD
    Mogłabym jeszcze przez jakiś czas snuć podobne dyrdymały w stylu pana Coelho, ale się powstrzymam... na jakiś czas :D To znaczy do momentu zamieszczenia przez Ciebie nowego rozdziału. Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam swoimi napuszonymi wymysłami i rozkminami :)

    Czekam niecierpliwie na nowość!

    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń