czwartek, 2 stycznia 2014

jeden.





Londyn, 15.03.2015.

Kochany mój,

pewnie jesteś nieźle zdziwiony, że odezwałam się do Ciebie po tak długim czasie, podczas którego nie dawałam znaku życia. Ale to, że się z Tobą nie kontaktowałam, wcale nie oznacza, że o Tobie nie myślałam! Czy chcesz tego, czy nie, od chwili naszego poznania wciąż jesteś byłeś jedną z najważniejszych części mojego życia. I mimo że nie ma już Nas, nie umiem tak po prostu wyrzucić Cię z mojego serca moich wspomnień. Kiedy do nich wracam, uświadamiam sobie, jak dobrze pamiętam każdą chwilę, którą z Tobą spędziłam. Nie wiem jednak jednego – czy Ty jeszcze mnie pamiętasz? Mam nadzieję, że w tej chwili odpowiadasz twierdząco na to pytanie... A nawet jeśli nie, to niczego nie zmienia – postaram Ci się wszystko przypomnieć, choćbyś i nawet wolał mnie nie pamiętać...
Zacznijmy więc od początku, od tego najlepiej jest opowiadać jakąś historię, czyż nie? Pamiętasz, w jakich okolicznościach się poznaliśmy? To było dwa lata temu, drugiego czerwca, podczas ostatniego meczu Lecha Poznań w sezonie. Wciąż wspominam tą niedzielę z rozrzewnieniem… Do tej pory nie mogę uwierzyć, że historia, która mogła zdarzyć się tylko w filmie czy w książce, przydarzyła się właśnie Nam… jednak to nie była bajka, a rzeczywistość. Graliśmy wtedy przeciwko Koronie Kielce. Tytuł wicemistrza Polski mieliśmy zagwarantowany już od wielu kolejek. Ten mecz jednak był dla wszystkich szczególny – żegnaliśmy żywą Legendę Klubu, Piotra Reissa oraz jednego z ostatnich prawdziwych Lechitów, Ivana Djurdjević’a – jedynego obcokrajowca, który kiedykolwiek w historii został kapitanem zespołu. Całe spotkanie spędziłam w Kotle, gdzie z całych sił dopingowałam i godnie żegnałam naszych zasłużonych zawodników, jednocześnie powstrzymując się od płaczu. Kocioł naprawdę dawno tak nie dawał z siebie wszystkiego jak wtedy, ale nie dziwiło mnie to ani trochę – przecież wszyscy mocno cenimy Reissika i Ivana. Ja przynajmniej ceniłam (i cenię do tej pory) tak mocno, że wciąż ledwo powstrzymuję łzy, myśląc, że już nie ma ich wśród czynnych zawodników Kolejorza...
Wracając jednak do tematu. Ostatnie minuty meczu były chyba najbardziej intensywne. Praktycznie mało kto zwracał wtedy uwagę na murawę i na to, co się na niej działo, wszyscy skupiali się tylko i wyłącznie na dopingu i świętowaniu ostatniego meczu w karierze Naszych zawodników. A gdy śpiewaliśmy jedną z moich ulubionych przyśpiewek – „Bo każdy z Nas to wie” – prawie wyplułam płuca przed siebie. Moi znajomi, stojący obok mnie, także dawali z siebie wszystko. Ale nic w tym dziwnego, przecież nie na co dzień żegna się tak zasłużonych dla klubu zawodników jak Piotrek i Ivan. Do tej pory pamiętam nasze i ich wzruszenie w Kotle oraz moje zdarte gardło, przez które w ciągu następnych kilku dni nie mogłam niczego powiedzieć bez towarzyszącemu przy tym charakterystycznemu skrzeczenia – co jest swoistym wyznacznikiem udanego spotkania.
Po ostatnim gwizdku wszyscy zostaliśmy na swoich miejscach, by obejrzeć dekorację naszych wicemistrzów Polski i podziękować im za tamten pełen emocji sezon. Bo to był naprawdę dobry czas i mimo tego, że na ostatniej prostej nie udało nam się wyprzedzić Legii, mieliśmy za co dziękować. Po dekoracji i oficjalnym pożegnaniu Piotrka i Ivana, Lechici oczywiście musieli w pierwszej kolejności podejść do Kotła, by nam podziękować za wsparcie. I wtedy ryknęliśmy: „Dawać koszulki, Lechici, dawać koszulki!”. Nie sądziłam wtedy, że ten okrzyk tak bardzo zmieni moje życie... Stałam akurat na dole w jednym z pierwszych rzędów po prawej stronie i gdyby nie to, że trzymałyśmy się blisko siebie z Romą zapewne obie zostałybyśmy staranowane. Wszyscy faceci bowiem i to nieważne czy za nami, czy przed nami, rzucili się do przodu, by móc wskoczyć na płot i mieć dzięki temu większą szansę na schwytanie klubowej koszulki rzuconej przez któregoś z naszych piłkarzy. Udało się to nielicznym, w tym Mateuszowi, chłopakowi Romy, co wprawiło ją w taką euforię, że aż zaczęła skakać i piszczeć jak jakaś nienormalna, oznajmiając tym całemu światu, iż to właśnie JEJ chłopak schwytał niebiesko-białą koszulkę. Aż się od niej odsunęłam na pewną odległość, bo trochę wstyd mi było za nią i za jej dość nienormalne zachowanie…
I wtedy stało się coś, co chyba zaskoczyło nas wszystkich i było jeszcze bardziej nienormalne niż zachowanie Romy. Kiedy Mateusz miał już schodzić z płotu, zadowolony ze swojej „zdobyczy”, zatrzymałeś go. Podszedłeś do niego bliżej i kazałeś mu się schylić, byś nie musiał wykrzykiwać na cały Kocioł tego, co chciałeś mu powiedzieć. Przez chwilę w skupieniu mówiłeś coś Mattiemu, wyciągając szyję w górę, po czym wskazałeś ręką na mnie i podałeś mu swoją koszulkę. Roma spojrzała na mnie zdziwiona, zapominając o poprzednich wydarzeniach, jakby oczekując ode mnie jakiś wyjaśnień, ale tak jak ona kompletnie nie wiedziałam o co chodzi i co się dzieje, dlatego tylko wzruszyłam ramionami. Matti tymczasem pokiwał zamaszyście głową, coś Ci odpowiadając, po czym zszedł z płotu. Kiedy wrócił do nas, wręczył mi Twoją koszulkę, mówiąc, że od teraz jest moja – że to Ty poprosiłeś go, aby mi ją przekazał. Podobno nic więcej nie powiedziałeś Mateuszowi, a ja nie wiedziałam za bardzo, co powinnam wtedy zrobić. Po długim wahaniu zdecydowałam się ją przyjąć, ponieważ choćbym chciała, to nie mogłam Ci jej oddać, bo już Cię nie było – kiedy spojrzałam w Twoją stronę, licząc że może coś się dzięki temu wyjaśni, stałeś już na środku boiska i akurat dziękowałeś Trybunie III za wsparcie. W pewnej chwili obejrzałeś się jednak, jakbyś wyczuł, że na Ciebie patrzę, a po chwili uśmiechnąłeś się do mnie, gdy tylko odnalazłeś mnie wzrokiem. Nie wiem czy to była reakcja za mój dziękczynny uśmiech, bo nie mam pojęcia, czy go w ogóle zauważyłeś… Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że nigdy mi tego nie wyjaśniłeś.
Wyszłam, a raczej zostałam wyciągnięta siłą ze stadionu, bo przez szok, w który wprawiło mnie Twoje zachowanie wręcz wmurowało mnie w podłoże i sama bym się stamtąd nie wyczołgała. Na moich plecach widniał Twój numer i Twoje nazwisko. Roma, idąca (a może bardziej – podskakująca?) obok mnie, coś trajkotała radośnie do mnie albo do Mateusza, ale mimo iż ją słyszałam, niczego nie potrafiłam zrozumieć. Nie docierał do mnie sens jej słów. Prawie bym ich zgubiła, tak mocno zastanawiałam się, co się przed chwilą stało i dlaczego to zrobiłeś. Próbowałam znaleźć jakieś sensowne, logiczne, racjonalne wytłumaczenie dla tamtejszych wydarzeń, ale naprawdę nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu dałam sobie spokój, mówiąc, że i tak mnie nie zapamiętasz, a ja powinnam się cieszyć, bo przynajmniej mam oryginalną koszulkę Lecha, której nigdy bym sobie nie sprawiła, gdyby nie ta sytuacja.
Wtedy naprawdę nawet przez myśl mi nie przyszło, że tamten dzień odmieni moje życie… że Twoja osoba wkroczy do mojej codzienności i tak bardzo ją zmieni, że teraz będę mogła te wszystkie chwile wspominać z przyjemnym ciepłem w środku, stwierdzając, że moje życie nie było tylko codzienną, zwykłą rutyną…


H.



_________________________________

Ta dam. Dzień dobry. To znów ja.
Jestem bardzo niesłowna, bo dodaję nowy już teraz, a nie po zakończeniu któregoś opowiadania, tak jak planowałam. Wiem, że pierwszy jest raczej z serii tych nierealnych, ale w sumie to mój świat i moje kredki, no nie? Poza tym pewne wydarzenia podczas tego meczu mnie tak zainspirowały, że właśnie coś takiego wymyśliłam. ;) Z góry uprzedzam, że będzie to opowiadanie z serii: niezadowalające zakończenie. I będzie zdecydowanie krótsze od moich dotychczasowych wytworów. Główny bohater nie będzie znany – możecie więc sobie sami wybrać tego, o kim chcielibyście przeczytać. Kilka osób co prawda się wykluczy podczas pisania, ale nie będzie ich zbyt wiele. Możliwe też, że w ostatnim rozdziale wyjawię, kogo ja miałam na myśli. Mam nadzieję, że ostatnią wiadomość zechcą przeczytać również Ci, którzy Lechowi Poznań nie kibicują. Byłoby mi z tego powodu bardzo miło.
Pozdrawiam serdecznie. I szczęśliwego Nowego Roku dla wszystkich!

1 komentarz:

  1. No, super! Zaczyna się naprawdę SUPER! Jak ja lubię, gdy opowiadania rozpoczynają się od pozornie zwykłej czynności, która później, z perspektywy czasu, nabiera wręcz symbolicznego znaczenia, urastając do rangi zrządzenia losu, uśmiechu losu czy czegoś takiego! A co dopiero mówić o Twoim opowiadaniu! Już Ty wiesz, jak wycisnąć ze słów maksimum treści i multum przekazu, wprawić swoich czytelników w zdumienie, a później zmusić ich do gorączkowych, analitycznych rozkmin... ;) Mam już swój typ na głównego bohatera, będę więc z niecierpliwością czekać na to, czy moje domysły okażą się prawdą czy też nie (to znaczy czy moja intuicja trafnie zadziałała :D). H., której roboczo dałam na imię Hanka ( :D), ujęła mnie swoją obsesyjną miłością do Lecha, choć chyba nie powinnam się temu specjalnie dziwić - wszak napisałaś, że pomysł tego bloga zbiegł się u Ciebie z opisanymi w 1. rozdziale wydarzeniami, domyślam się zatem, iż opis oraz kreację wiernej, niestrudzonej kibicki zaczerpnęłaś z autopsji ;D Póki co, Haneczka ujęła mnie kibicowskim szałem, prostolinijnością i tajemnicą, o której opowiada w swoim liście. Jestem niezmiernie ciekawa, co zaszło między nią a panem XX. Nie będę jeszcze tworzyć rozlicznych, wybujałych teorii - zostawię sobie tę przyjemność na później, kiedy mniej-więcej ogarnę sytuację w sposób znaczniejszy ;d
    Weny życzę! I żebyś szybko tutaj dodała coś nowego!
    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń