czwartek, 27 lutego 2014

trzy.




Londyn, 19 marca 2015 roku.

Mój drogi,
kiedy wspominam dzień, w którym zadzwoniłeś do mnie, nie umiem się nie uśmiechnąć. W tamto poniedziałkowe popołudnie byłam w jeszcze większym szoku niż wtedy, gdy podałeś mi swoją koszulkę na stadionie, czy nawet podczas naszego spotkania przed stadionem, kiedy okazało się, że mnie pamiętasz. Szczerze, to przez te kilka dni kompletnie wyleciało mi z głowy, że przełamałam się i dałam Ci swój numer, tak bardzo pochłonęła mnie praca w kawiarni i mój młodszy brat, który mimo iż wkraczał wtedy w dorosłość, wciąż był jeszcze nieodpowiedzialnym gówniarzem, którego musiałam pilnować jak oka w głowie, żeby nie robił głupot. Kiedy więc odebrałam połączenie od nieznanego numeru, czego wręcz nienawidziłam robić i usłyszałam w słuchawce Twój głos, prawie wypuściłam z ręki tacę z porcelaną, którą gdybym tylko zbiła, długo musiałabym odkładać z mojej marnej pensji, aby zwrócić za wyrządzoną szkodę.
Pierwsze co zrobiłeś, to się przedstawiłeś i zapytałeś co u mnie. Rzuciłam krótkie: Jestem w pracy, co zmartwiło Cię do tego stopnia, że nawet chciałeś się rozłączyć i zadzwonić później. Zdążyłam jednak wybić Ci z głowy ten pomysł, mówiąc, że mam chwilkę luzu, by porozmawiać. Pamiętam doskonale, co wtedy odpowiedziałeś. To dobrze, bo i tak już dość długo się wstrzymywałem, aby wykorzystać Twój numer. Nigdy nie wiedziałam, jak mam reagować na próby nawiązania bliższego kontaktu ze mną przez mężczyzn, dlatego zaległa dość krępująca chwila ciszy w słuchawce, którą postanowiłeś przerwać, orientując się, że nic Ci na to nie odpowiem. Spytałeś się więc, co robię jutro, czy mam czas i ochotę, żeby się z Tobą spotkać. Chciałam się jakoś wykręcić, jednak zanim się zastanowiłam nad dobrą wymówką, już zdążyłam Ci odpowiedzieć, że mam popołudniową zmianę w tym tygodniu, ale do godziny 14 jestem wolna. To cudownie. Spotkajmy się w południe na Starym Rynku, dobrze? A ja się zgodziłam i do tej pory zachodzę w głowę, dlaczego to zrobiłam...
Następnego dnia obudziłam się już o siódmej rano i nie mogłam zasnąć, zastanawiając się, co się wydarzy. Przewracałam się z boku na bok, nie wiedząc czego się spodziewać po tym spotkaniu. Nikogo też nie mogłam się poradzić, bo nikt nie wiedział, że widzę się z Tobą. Roma, co prawda, pytała się mnie w poniedziałek, czy się do mnie odezwałeś po waszym powrocie z Chorzowa, tak jak mi to obiecałeś, ale zrobiła to akurat krótko przed Twoim telefonem. Później nie było okazji, by z nią porozmawiać. Poza tym nie chciałam jej nic mówić, bo najzwyczajniej w świecie bałam się jej słowotoku, który mógłby mnie wystraszyć na tyle, by się nie pojawić na naszym spotkaniu. A przecież ja, Honorata Łączna, nigdy nikogo nie wystawiam do wiatru!
Wydawałoby się, że miałam dużo czasu, by się przygotować, ale i tak ledwo co zdążyłam na koziołki. Do tego w tym tłumie na Starym Rynku ciężko było mi kogokolwiek odnaleźć. Spotkaliśmy się dopiero, gdy ludzie już się rozeszli po kątach, czyli jakoś tak piętnaście po dwunastej. Zabrałeś mnie do kawiarenki w jednej z przyrynkowych uliczek na kawę, co w moim przypadku było niemożliwe. Nie pijałam kawy, wciąż tego nie robię, byłam za to miłośniczką różnego rodzaju herbat, co od razu przyjąłeś do wiadomości do tego stopnia, że później, gdy miałeś się ze mną spotkać, kupowałeś coraz to nowe smaki „na spróbowanie”. To był nasz taki mały rytuał, którego mi teraz brakuje… Wróćmy jednak do tamtego dnia, podczas którego rozmawialiśmy głównie o Lechu, zajadając tartę malinową z lodami i popijając wcześniej wspomnianą herbatą (pamiętam, że była turecka, bardzo dobra!). Spędziliśmy tam ponad godzinę i pewnie siedzielibyśmy jeszcze dłużej, bo naprawdę dobrze nam się ze sobą rozmawiało, gdybym nie zorientowała się, że za kilkadziesiąt minut zaczynam swoją zmianę w pracy, a żeby tam dotrzeć, musiałam jeszcze przebrnąć przez pół miasta. Zaoferowałeś mi, że mnie odprowadzisz, a ja z chęcią na to przystałam. Jakoś w tamtym momencie nie bardzo chciałam się z Tobą żegnać… I sama nie wiem, co było tego przyczyną…
Wtedy jeszcze nie sądziłam, że Twoja postać wywołuje takie poruszenie wśród Poznaniaków. W ogóle mi to na myśl nie przyszło. Traktowałam Cię zupełnie normalnie, nawet podczas naszego spotkania zdążyłam zapomnieć, że jesteś piłkarzem Kolejorza! Może brzmi to śmiesznie, zwłaszcza, że opowiadałeś mi historyjki rodem z szatni, ale tak właśnie było! Kiedy więc ktoś na przystanku tramwajowym zaczepił nas i poprosił Cię o wspólne zdjęcie, byłam w niemałym szoku. Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Poczułam, że zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię. Byłam spięta, oczekując tylko, aż ktoś inny znowu nam przeszkodzi w rozmowie, która już się tak nie kleiła jak wcześniej. Ty też zauważyłeś, że nagle zrobiłam się sztywna, jakby wyobcowana, ale zbyłam Cię… sama już nie pamiętam czym. Tymczasem tak naprawdę poczułam wtedy, że nie należę do Twojego świata i że nigdy nie będę do niego należeć, choćbym nie wiem jak bardzo tego chciała. Pomyślałam sobie, że fajnie było pomarzyć, spędzić te kilka godzin w innej rzeczywistości, niż w tej, w której przyszło mi żyć na co dzień, ale czułam, że wraz z godziną czternastą to wszystko się skończy, że Ty wrócisz do swojego życia, a ja do swojego… I że tak będzie najlepiej dla nas oboje.
Nie sądziłam jednak, że to był dopiero początek, a nie koniec wszystkiego. Nigdy nie pomyślałabym, że będę postępować wbrew mojemu rozumowi. Do tego nigdy nie sądziłam, że komuś tak bardzo będzie zależeć na kontakcie ze mną. Komuś takiemu jak Ty. Twój upór i determinacja… To właśnie Ty sprawiłeś, że z każdym dniem wszystko się zmieniało… że dotąd rozsądna romantyczka stanie się romantyczną realistką.

H.

poniedziałek, 3 lutego 2014

dwa.




Londyn, 17 marca 2015.

Mój drogi,
nasze ponowne spotkanie było kwestią kompletnego przypadku, które zaskoczyło Nas oboje równie mocno. Pamiętam, że później wielokrotnie, przekonani o słuszności swoich słów, mawialiśmy, iż to na pewno los tak chciał, a nasza znajomość była kwestią przeznaczenia. Teraz nie wiem, czy bym się z tym stwierdzeniem zgodziła, czy może prędzej uznałabym ją za gadkę dwójki zakochanych w sobie romantyków, wierzących w te wszystkie brednie, które sprzedaje się odbiorcom w historiach miłosnych… Ale jak dobrze wiemy, upływ czasu zmienia drastycznie pewne rzeczy.
Jakby tego jednak nie nazwać, na nasze ponowne spotkanie musieliśmy „czekać” aż  półtora miesiąca. Szczerze mówiąc nigdy by mi do głowy nie przyszło, że zobaczę Cię wcześniej niż 25 lipca, kiedy to mogłeś (oczywiście, o ile trener wystawiłby Cię w pierwszej jedenastce) wystąpić w meczu rewanżowym przeciwko Honce Espoo, a ja znowu oglądałabym Cię z trybun przy Bułgarskiej. W sumie nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek spotkam Cię w innej sytuacji, niż takiej – ja na trybunach, Ty na boisku. Stało się jednak zupełnie inaczej, czego w ogóle nie brałam pod uwagę. A wszystko zaczęło się tamtego dnia – w sobotę po Waszym powrocie z Finlandii, a przed wyjazdem do Chorzowa na pierwszy mecz w nowym sezonie Ekstraklasy. Poszłam z Romą do klubowego sklepu na stadionie, a Wy dokładnie w tym samym czasie mieliście trening. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, o której je miewacie, to był czysty zbieg okoliczności. Poszłam tam tylko dlatego, że Roma uparła się, iż muszę jej doradzić w wyborze niebieskiej koszulki na czwartkowy rewanż Ligi Europy. Miałyśmy już wtedy kupione bilety na ten mecz do Kotła, ale wyjątkowo wybierałyśmy się na piętro – pierwszy raz od dawna. Roma stwierdziła więc, że to jest dobry pretekst, aby sprawić sobie nową niebieską koszulkę, bo wszystkie ma zniszczone, a do tego w jej szafie królowała biel (zazwyczaj bowiem chodziłyśmy na dół, wtedy jednak Roma była świeżo po zerwaniu z Mateuszem i nie chciała na niego wpaść, a że on na górę nie chadzał, więc… sam rozumiesz, musiałyśmy zmienić naszą lokalizację).
Ale znowu zbaczam z tematu na niepotrzebne dygresje. Znasz mnie i mimo wielu zmian, które zaszły w moim życiu od naszego ostatniego spotkania, to akurat się nie zmieniło... Na czym to ja skończyłam? Ach, tak! Los (a może pech?) chciał, że wychodziłyśmy z klubowego sklepu dokładnie w tym samym momencie, w którym Wy skończyliście swój poranny trening. Roma aż pisnęła na widok przechodzących tuż obok niej piłkarzy, co chwila szturchając mnie w bok i gorączkowo dzieląc się ze mną swoimi spostrzeżeniami, że Lechici są teraz tacy „namacalni” (a ja najchętniej przez jej zachowanie zapadłabym się wtedy pod ziemię). Nie dopuszczała mnie do głosu, a w pewnym momencie tak po prostu o mnie zapomniała i pobiegła do Teodorczyka, który akurat wyszedł z boiska, aby mu pogratulować czwartkowej bramki z Honką i powiedzieć, że ma nadzieję, iż się wreszcie w Lechu przełamał. Jak na ironię, właśnie o tym rozmawiałyśmy jadąc tego dnia autobusem na stadion…
Zostałam więc sama i kompletnie nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Czy mam za nią pójść? Czy może jednak przycupnąć gdzieś tutaj i poczekać, aż się wyszaleje i wróci, przypominając sobie o mnie? A może zostawić ją, tak jak ona mnie zostawiła, i jechać do domu? Stałam więc tam jak taka idiotka i przyglądałam się zaistniałej sytuacji, próbując podjąć jakąś decyzję. Właśnie tuż obok mnie przeszedł Kotor, uśmiechając się szeroko w moim kierunku. Odwzajemniłam jego uśmiech. Uwielbiałam go, jednak zabrakło mi odwagi, aby do niego podejść i po prostu zagaić, choćby nawet o jakąś błahostkę. Mogłam jedynie zdobyć się na odwzajemnienie tego sympatycznego gestu z jego strony. Wiedziałam, że ta wrodzona nieśmiałość kiedyś wpędzi mnie w kłopoty…
Wtem przy swoim lewym uchu usłyszałam pytanie: Cześć, pamiętasz mnie?, które przeszkodziło mi w karceniu w myślach samej siebie. Spojrzałam w bok lekko oszołomiona i zobaczyłam Ciebie z niepewnym uśmiechem na ustach, ale mimo to z wyczuwalną pewnością siebie. Kompletna sprzeczność, wiem, że możesz się teraz z tego stwierdzenia śmiać, ale tak właśnie było! Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co powinnam zrobić w tym momencie. Do tej pory zachodzę w głowę, jak udało mi się sklecić jakiekolwiek zdanie, bowiem nigdy nie byłam osobą, która łatwo nawiązywała nowe znajomości. To chyba ja powinnam cię o to zapytać – odpowiedziałam Ci słabym głosikiem, który na moje szczęście nie zamienił się w pisk. Byłam naprawdę zdziwiona, że mnie zapamiętałeś, zwłaszcza że w tamtej chwili byłam ubrana kompletnie inaczej niż w wydaniu meczowym. Byłam sobą – nieśmiałą romantyczką w długiej, zwiewnej, zielonej, letniej spódnicy, płaskich sandałach, białym podkoszulku z guzikami i małym kapeluszu na głowie, który – przynajmniej ja tak uważałam – idealnie pasował do moich długich włosów i do prostej grzywki na czole. Trudno jest cię zapomnieć – odpowiedziałeś z uśmiechem, wyrywając mnie z zamyślenia i wprawiając w jeszcze większe zakłopotanie. Naprawdę nie miałam pojęcia, jak mam się teraz zachować, jednak uratowała mnie Roma, która podeszła do nas i przekazała Ci, jak gdyby nigdy nic, bez żadnego skrępowania, jakby się z Tobą znała od dawna, że jeśli za chwilę nie wrócisz, to będziesz musiał tłuc się do domu autobusem, bo Teo nie ma zamiaru wiecznie za Tobą czekać. Pokiwałeś głową, przyswajając sobie wiadomość zasłyszaną od niej, jednak wciąż uparcie wpatrując się we mnie, co mnie niesamowicie krępowało. Zobaczymy się jeszcze? – spytałeś z wyraźnym wyczekiwaniem w głosie. Wzruszyłam ramionami. Ja na pewno, w końcu z trybun widać Cię dość dobrze – odpowiedziałam szybko, a moja odpowiedź wywołała uśmiech na Twojej twarzy. Miałem na myśli trochę inne okoliczności – rzuciłeś, jakby od niechcenia, ale czułam, że to jest tylko taka poza. Najgorsze było to, że znów nie miałam pojęcia, co mam Ci odpowiedzieć, a Ty chyba też w tamtym momencie nie bardzo wiedziałeś, co powinieneś zrobić. Pamiętam, że później, gdy wspominaliśmy tamten dzień, opowiadałeś mi, że to ja Cię wtedy tak bardzo peszyłam, choć mi się taka kolej rzeczy nie mieściła w głowie. Bardziej podejrzewałabym o to Romę, a nie siebie…
I to właśnie moja przyjaciółka, która od zawsze była kompletną przeciwnością mojej osoby – otwarta na nowe znajomości i wyzwania, szalona, mająca mnóstwo pomysłów na minutę, gadatliwa, towarzyska i bezpośrednia, widząc, co się dzieje, wręczyła mi w dłoń marker (do tej pory nie wiem, skąd ona go wtedy wzięła?) i wręcz rozkazała mi napisać Ci na ręce swój numer telefonu. Nie wiem, co mnie skłoniło do tego, aby jej w tamtej chwili ulec i zrobić coś, czego bym się nigdy po sobie nie spodziewała, ale kiedy wystawiłeś swoją rękę i uśmiechnąłeś się do mnie zachęcająco, szybko napisałam ciąg dziewięciu cyfr tak dobrze wyrytych w mojej pamięci, dzięki którym mogłeś się ze mną skontaktować. To chyba ten jej ton głosu tak mnie zbałamucił… albo Twój uśmiech i wyczekujące spojrzenie? Do dzisiaj nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Ty tymczasem podziękowałeś mi za numer, pytając się jeszcze o moje imię. Kiedy już je poznałeś, przeprosiłeś z nieśmiałym uśmiechem na ustach, że musisz nas zostawić, bo Teo (nazwałeś go wtedy głupkiem, pamiętam to doskonale:)) jest w stanie właśnie w tej chwili zostawić Cię tutaj samego na pastwę losu. Przed odejściem, spoglądając mi w oczy, obiecałeś jeszcze, że odezwiesz się do mnie zaraz po Waszym powrocie z Chorzowa i… i tak po prostu zniknąłeś. Byłam kompletnie skołowana tym, co się właśnie wydarzyło i nie potrafiłam w żaden sposób na te zdarzenie zareagować. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić, a do tego czekało mnie jeszcze o wiele większe wyzwanie, niż spokojne poukładanie sobie całej tej sytuacji w głowie. Podróż powrotna z Romą, która pewnie od razu zacznie snuć przeróżne scenariusze, jak rozwinie się dalej nasza znajomość, była chyba bardziej przerażająca od świadomości tego, co właśnie zrobiłam. Bo Roma od zawsze słynęła z dość bujnej wyobraźni, która momentami mnie przerażała. Bałam się więc, co tym razem wymyśli i z czym będę musiała się zmierzyć… 
I nie myliłam się ani o odrobinę. W jej wizjach jednak zawsze było dobre zakończenie, a w codziennym życiu… w tym jest zupełnie inaczej. O czym my się doskonale przekonaliśmy kilka miesięcy później…
Nigdy jednak nie żałowałam, że wtedy dałam Ci swój numer – nawet teraz, kiedy wiem, jak nasza historia się zakończy. Myślę, że teraz zrobiłabym to samo, mimo wszystkiego, co się później między nami wydarzyło… Cieszę się, że Cię poznałam i pozwoliłam wejść do mojego życia. Mam nadzieję, że Ty też nigdy nie żałowałeś, że do mnie wtedy podszedłeś, że się odezwałeś… Mam nadzieję, że nasze wspólne miesiące wspominasz równie dobrze jak ja, mimo że Nas już nie ma. Bo to właśnie one mnie zmieniły, myślę, że na lepsze. W momencie naszego pierwszego spotkania byłam nieśmiałym człowiekiem, nie znającym swojej wartości. Wiesz, że sądziłam, że o mnie zapomnisz, tak najzwyczajniej w świecie i że się do mnie nie odezwiesz, mimo iż obiecałeś? Myślałam, że uznasz to za głupotę, a mnie za niewartą zachodu dziewczynę, dlatego nie robiłam sobie na nic nadziei (w odróżnieniu od Romy, ale poznałeś ją, więc wiesz, jaka ona jest). Teraz, dzięki Tobie, jestem zupełnie inną osobą – z pewnością o wiele bardziej odważną i pewną siebie. I pomyśleć, że ten jeden moment zmienił całe moje życie… że będzie on się za mną ciągnął aż do teraz… do…
Ale o tym może napiszę Ci innym razem.

Twoja Honorata