Londyn, 19 marca 2015 roku.
Mój drogi,
kiedy wspominam dzień, w którym zadzwoniłeś do mnie,
nie umiem się nie uśmiechnąć. W tamto poniedziałkowe popołudnie byłam w jeszcze
większym szoku niż wtedy, gdy podałeś mi swoją koszulkę na stadionie, czy nawet
podczas naszego spotkania przed stadionem, kiedy okazało się, że mnie
pamiętasz. Szczerze, to przez te kilka dni kompletnie wyleciało mi z głowy, że
przełamałam się i dałam Ci swój numer, tak bardzo pochłonęła mnie praca w
kawiarni i mój młodszy brat, który mimo iż wkraczał wtedy w dorosłość, wciąż
był jeszcze nieodpowiedzialnym gówniarzem, którego musiałam pilnować jak oka w
głowie, żeby nie robił głupot. Kiedy więc odebrałam połączenie od nieznanego
numeru, czego wręcz nienawidziłam robić i usłyszałam w słuchawce Twój głos,
prawie wypuściłam z ręki tacę z porcelaną, którą gdybym tylko zbiła, długo
musiałabym odkładać z mojej marnej pensji, aby zwrócić za wyrządzoną szkodę.
Pierwsze co zrobiłeś, to się przedstawiłeś i zapytałeś
co u mnie. Rzuciłam krótkie: Jestem w pracy, co zmartwiło Cię do tego stopnia, że nawet chciałeś się rozłączyć i
zadzwonić później. Zdążyłam jednak wybić Ci z głowy ten pomysł, mówiąc, że mam
chwilkę luzu, by porozmawiać. Pamiętam doskonale, co wtedy odpowiedziałeś. To
dobrze, bo i tak już dość długo się wstrzymywałem, aby wykorzystać Twój numer. Nigdy nie wiedziałam, jak mam reagować na
próby nawiązania bliższego kontaktu ze mną przez mężczyzn, dlatego zaległa dość
krępująca chwila ciszy w słuchawce, którą postanowiłeś przerwać, orientując
się, że nic Ci na to nie odpowiem. Spytałeś się więc, co robię jutro, czy mam
czas i ochotę, żeby się z Tobą spotkać. Chciałam się jakoś wykręcić, jednak
zanim się zastanowiłam nad dobrą wymówką, już zdążyłam Ci odpowiedzieć, że mam
popołudniową zmianę w tym tygodniu, ale do godziny 14 jestem wolna. To
cudownie. Spotkajmy się w południe na Starym Rynku, dobrze? A ja się zgodziłam i do tej pory zachodzę w
głowę, dlaczego to zrobiłam...
Następnego dnia obudziłam się już o siódmej rano i nie
mogłam zasnąć, zastanawiając się, co się wydarzy. Przewracałam się z boku na
bok, nie wiedząc czego się spodziewać po tym spotkaniu. Nikogo też nie mogłam
się poradzić, bo nikt nie wiedział, że widzę się z Tobą. Roma, co prawda,
pytała się mnie w poniedziałek, czy się do mnie odezwałeś po waszym powrocie z
Chorzowa, tak jak mi to obiecałeś, ale zrobiła to akurat krótko przed Twoim
telefonem. Później nie było okazji, by z nią porozmawiać. Poza tym nie chciałam
jej nic mówić, bo najzwyczajniej w świecie bałam się jej słowotoku, który
mógłby mnie wystraszyć na tyle, by się nie pojawić na naszym spotkaniu. A
przecież ja, Honorata Łączna, nigdy nikogo nie wystawiam do wiatru!
Wydawałoby się, że miałam dużo czasu, by się
przygotować, ale i tak ledwo co zdążyłam na koziołki. Do tego w tym tłumie na
Starym Rynku ciężko było mi kogokolwiek odnaleźć. Spotkaliśmy się dopiero, gdy
ludzie już się rozeszli po kątach, czyli jakoś tak piętnaście po dwunastej.
Zabrałeś mnie do kawiarenki w jednej z przyrynkowych uliczek na kawę, co w moim
przypadku było niemożliwe. Nie pijałam kawy, wciąż tego nie robię, byłam za to
miłośniczką różnego rodzaju herbat, co od razu przyjąłeś do wiadomości do tego
stopnia, że później, gdy miałeś się ze mną spotkać, kupowałeś coraz to nowe
smaki „na spróbowanie”. To był nasz taki mały rytuał, którego mi teraz brakuje…
Wróćmy jednak do tamtego dnia, podczas którego rozmawialiśmy głównie o Lechu,
zajadając tartę malinową z lodami i popijając wcześniej wspomnianą herbatą
(pamiętam, że była turecka, bardzo dobra!). Spędziliśmy tam ponad godzinę i
pewnie siedzielibyśmy jeszcze dłużej, bo naprawdę dobrze nam się ze sobą
rozmawiało, gdybym nie zorientowała się, że za kilkadziesiąt minut zaczynam
swoją zmianę w pracy, a żeby tam dotrzeć, musiałam jeszcze przebrnąć przez pół
miasta. Zaoferowałeś mi, że mnie odprowadzisz, a ja z chęcią na to przystałam.
Jakoś w tamtym momencie nie bardzo chciałam się z Tobą żegnać… I sama nie wiem,
co było tego przyczyną…
Wtedy jeszcze nie sądziłam, że Twoja postać wywołuje
takie poruszenie wśród Poznaniaków. W ogóle mi to na myśl nie przyszło.
Traktowałam Cię zupełnie normalnie, nawet podczas naszego spotkania zdążyłam
zapomnieć, że jesteś piłkarzem Kolejorza! Może brzmi to śmiesznie, zwłaszcza,
że opowiadałeś mi historyjki rodem z szatni, ale tak właśnie było! Kiedy więc
ktoś na przystanku tramwajowym zaczepił nas i poprosił Cię o wspólne zdjęcie,
byłam w niemałym szoku. Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Poczułam, że
zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię. Byłam spięta, oczekując tylko, aż
ktoś inny znowu nam przeszkodzi w rozmowie, która już się tak nie kleiła jak
wcześniej. Ty też zauważyłeś, że nagle zrobiłam się sztywna, jakby wyobcowana,
ale zbyłam Cię… sama już nie pamiętam czym. Tymczasem tak naprawdę poczułam
wtedy, że nie należę do Twojego świata i że nigdy nie będę do niego należeć,
choćbym nie wiem jak bardzo tego chciała. Pomyślałam sobie, że fajnie było
pomarzyć, spędzić te kilka godzin w innej rzeczywistości, niż w tej, w której
przyszło mi żyć na co dzień, ale czułam, że wraz z godziną czternastą to
wszystko się skończy, że Ty wrócisz do swojego życia, a ja do swojego… I że tak
będzie najlepiej dla nas oboje.
Nie sądziłam jednak, że to był dopiero początek, a nie
koniec wszystkiego. Nigdy nie pomyślałabym, że będę postępować wbrew mojemu
rozumowi. Do tego nigdy nie sądziłam, że komuś tak bardzo będzie zależeć na
kontakcie ze mną. Komuś takiemu jak Ty. Twój upór i determinacja… To właśnie Ty
sprawiłeś, że z każdym dniem wszystko się zmieniało… że dotąd rozsądna
romantyczka stanie się romantyczną realistką.
H.