Londyn, 6 kwietnia 2015.
Ukochany,
ostatnio
mam wiele snów z Tobą w roli głównej. To pewnie przez te wszystkie wspomnienia,
które odkopuję w swojej głowie. A podobno nasze sny są odzwierciedleniem tego,
o czym się myśli, a ja o Tobie w ostatnich dniach naprawdę dużo myślę. Zdecydowanie
za dużo... Dzisiaj jednak śniło mi się coś naprawdę pięknego, o czym
chciałabym Ci opowiedzieć, dlatego wybacz, że tym razem zboczę trochę z tematyki
moich listów i przerwę naszą historię. Bo to, co stworzyła dzisiejszej nocy
moja głowa, nie może tylko w niej pozostać. Musi ujrzeć światło dzienne, a ja
nie mam komu tego opowiedzieć. Prócz Ciebie, rzecz jasna. I gdybym tylko miała
w sobie tyle siły, by móc się wzruszać, na pewno bym się teraz wzruszyła. Ale
nie mam jej... nawet do najzwyklejszych czynności. Z listów do Ciebie jednak
nie zrezygnuję, mimo że kosztują mnie one tyle energii... Bo one właśnie dają
mi siłę. Taki trochę paradoks, czyż nie? Z jednej strony marnuję energię na ich
pisanie, ale z drugiej... – dzięki nim jestem silna, mimo wszystko.
Ale
to jest teraz nieistotne, mój luby i nie przejmuj się tymi ostatnimi zdaniami. Wykreśliłabym
je, ale... nieważne. Po prostu lepiej skup się na tym, co zaraz napiszę, resztę
odrzucając w zapomnienie.
A
śniło mi się dzisiaj, że byłam w Kotle, na meczu Lecha, jak się później
okazało, ostatnim w sezonie, jak i w... Twojej sportowej karierze. Miałeś 35
lat, a cały stadion skandował Twoje nazwisko, kiedy w drugiej połowie zmieniał
Cię jakiś Twój młody następca. Kochali Cię, stałeś się jedną z legend
Kolejorza, mimo że gdy ja się z Tobą spotykałam, było zupełnie inaczej. Sam
wiesz. Ale jak widać, ta ich niechęć do Ciebie na przełomie lat uległa zmianie.
Byłeś niesamowicie wzruszony, dziękowałeś wszystkim ledwo powstrzymując się
przed płaczem. Ewidentnie było widać, że jest to dla Ciebie naprawdę ważna
chwila w życiu. Ja, stojąca wśród kiboli w Kotle, nie musiałam się jednak
powstrzymywać i płakałam jak dziecko, oglądając te obrazki, tak bardzo podobne
do tych z dnia, w którym się poznaliśmy. Tylko tym razem to Ty, a nie Ivan czy
Piotrek, kończyłeś sportową karierę w swoim ukochanym klubie.
I
naprawdę nie wiem, co mi strzeliło do głowy, ale po meczu postanowiłam zaczekać
aż wyjdziesz z szatni. Wiedziałam, co i jak, dlatego dla mnie nie było to
specjalnie trudnym zadaniem. Chciałam Cię zobaczyć, zapewne po raz ostatni w
życiu... i to jeszcze z tak bliskiej odległości. W końcu już nigdy więcej nie
zagrasz w barwach Lecha ani w żadnych innych, więc mogła to być ostatnia okazja
do zobaczenia Cię na żywo. Bo nie wierzyłam w przypadki, w zrządzenia losu,
dzięki którym spotkałabym Cię później, ot tak, mimochodem, na mieście, na
przykład robiąc zakupy. Szwendałam się więc dookoła stadionu, a czas leciał
nieubłaganie i zrobiło się naprawdę ciemno, a dla ochroniarzy, kroczących co
jakiś czas wokół stadionu, wydałam się coraz bardziej podejrzana. Nie chciałam
jednak dać za wygraną, bo doskonale pamiętałam z Twoich opowieści, jak wygląda
takie pożegnanie od środka. Wiedziałam więc, że muszę być cierpliwa, bo jeśli
właśnie taka będę, to w końcu moja cierpliwość zostanie wynagrodzona.
I
tak się stało. Po dość długim czasie (który w śnie trwał może z minutę, ale
jednak wrażenie długiego oczekiwania pozostało) wyszedłeś ze stadionu z torbą
treningową przewieszoną przez ramię i z takim wyrazem twarzy, z którego niczego
nie potrafiłam odczytać. Nie mogłam Cię rozszyfrować, mimo że trochę Cię znałam.
Nie miałam pojęcia, o czym teraz myślisz, co czujesz... Czy żałujesz swojej
decyzji, czy może jednak uważasz, że dobrze robisz? Czy jest Ci żal tych chwil,
czy jesteś szczęśliwy z przebiegu Twojej kariery? Próbowałam odgadnąć, co Ci
może teraz chodzić po głowie, jednak aby się o tym przekonać, musiałam podejść
bliżej. To było bardzo ryzykowne, zwłaszcza, jeśli nie chciałam, abyśmy się
spotkali, jednak... nie ruszyłam się z miejsca, kiedy szedłeś prosto w moją
stronę. Liczyłam, że w tej ciemności nie zwrócisz na mnie swojej uwagi, a ja
ten ostatni raz będę miała możliwość poczucia, że jesteś blisko, choćby przez jedną,
krótką, nic nie znaczącą chwilę... Ty jednak w pewnym momencie stanąłeś jak
wryty. Nie wiedziałam, co się dzieje, dopóki nie utkwiłeś we mnie swojego
spojrzenia. Zrozumiałam wtedy, że mnie zobaczyłeś. I poznałeś, mimo tych lat, podczas
których się nie widzieliśmy. Chyba byłeś zaskoczony moją obecnością w tym
miejscu o tej porze. Staliśmy tak i patrzyliśmy na siebie naprawdę długo, jakby
próbując się poznać na nowo. Albo odnaleźć w sobie to, co kiedyś sprawiało, że
tak nas do siebie ciągnęło. A może po prostu zobaczyć, co się w nas zmieniło od
naszego rozstania? Nie wiem, naprawdę nie wiem, dlaczego wtedy tak uparcie
wpatrywaliśmy się w siebie. A potem, tak po prostu, podbiegłeś do mnie, uprzednio
rzucając na chodnik swoją torbę treningową i kompletnie się nią nie przejmując,
tylko po to, by móc wziąć mnie w ramiona. Jak kiedyś. Zrobiłeś to dokładnie w
chwili, w której zorientowałam, co się tak właściwie w tym momencie między nami
dzieje, przez co chciałam stamtąd czym prędzej uciec. Zachowałeś się, jakbyś
wiedział... jakbyś pamiętał, jak reaguję na podobne sytuacje. Jakbyś doskonale
mnie znał. Dokładnie tak, jak to było kiedyś...
Po
chwili już oboje płakaliśmy, zamknięci w szczelnym uścisku i szczęśliwi, że
znów się widzimy. Po tylu latach rozłąki, które... okazały się być niczym, bo
nasze uczucie wciąż było w każdym z nas. W nas i między nami. Pamiętam, co
szepnąłeś mi do ucha – że teraz nigdzie mnie już nie puścisz, że jestem dla
Ciebie najważniejsza i że już nigdy więcej nie będę się musiała Tobą dzielić z
piłką nożną. Mówiłeś to z takim przekonaniem w głosie, że najzwyczajniej w
świecie w to uwierzyłam. Ale zamiast się tym cieszyć... tak po prostu się
obudziłam. I długo nie mogłam wrócić do smutnej rzeczywistości. Smutnej, bo bez
Ciebie przy moim boku...
To
był jeden z piękniejszych snów, jakie ostatnio miałam. Jeśli nie najpiękniejszy...
Szkoda tylko, że nigdy się nie ziści, mimo moich najszczerszych chęci...
H.