Londyn, 2 kwietnia 2015.
Kochany,
chciałam
pisać ten list już wczoraj – mam w sobie tyle energii, jakiej dawno nie miałam,
że aż zapragnęłam ją w ten sposób spożytkować. Po chwili jednak uświadomiłam
sobie, że jest przecież prima aprilis i najzwyczajniej w świecie tego dnia nie
powinno się pisać o poważnych sprawach. Dlatego odpuściłam to sobie, zwłaszcza,
że ten list będzie przypomnieniem dość przykrego wydarzenia z mojego życia, w
którym już wtedy odgrywałeś znaczącą rolę. Ten dzień odbija się na mnie do tej
pory. I chyba już nic nie sprawi, aby coś się w tej sprawie zmieniło. Zbyt
wielką ranę mam w sobie, aby im wybaczyć... Mam nadzieję, że wiesz, o co mi w
tym momencie chodzi. A jeśli nie, to zaraz Ci to przypomnę.
To
był środek października. Zdążyliście już odpaść z rozgrywek Ligi Europy ku
wielkiemu rozczarowaniu, a w Ekstraklasie nie wiodło się Wam najlepiej. Humory
nikomu nie dopisywały – począwszy od kibiców, poprzez sztab i zarząd, a
skończywszy na obsłudze stadionu. Nasza znajomość, w odróżnieniu od tego,
kwitła w najlepsze. Spotykaliśmy się regularnie, spędzaliśmy ze sobą każdą
wolną chwilę, aż zaczęto nazywać nas papużkami-nierozłączkami. Nic sobie jednak
nie robiliśmy z różnych docinek ze strony Twoich naszych wspólnych
znajomych. Mówiłeś mi wtedy, że tylko ja trzymam Cię w pionie, dzięki czemu się
nie załamujesz i nie bierzesz do siebie tych wszystkich krytycznych komentarzy,
których w tamtym czasie słyszałeś z ust przeróżnych ludzi aż nadto. Ja również
wielokrotnie się nasłuchałam, jaki kiepski jest z Ciebie zawodnik, kiedy pojawiałam
się na meczu w koszulce z Twoim nazwiskiem. Pewnie jesteś tym zaskoczony, bo nigdy
Ci o tym nie mówiłam, ale nie chciałam Ci dokładać do tego bagażu, który
nosiłeś w tamtym momencie na plecach. Poza tym dzięki Tobie coraz lepiej
radziłam sobie z dość nieprzychylnym dla nas światem. Już nie byłam taką szarą myszką jak kiedyś, zaczynałam się zmieniać w bardziej otwartą na świat osobę. Robiłam więc, co tylko mogłam, aby
spędzać z Tobą jak najwięcej czasu i w przeróżny sposób Ci pomagać, odciągając od
rzeczywistości piłkarskiej, jednak nie zawsze mi się to udawało. Miałam też i
inne zajęcia. Do pracy w kawiarni doszedł nowy rok akademicki, jak również
maturalna klasa Mariusza. Sam wiesz, jak bardzo trzeba go było pilnować, by niczego nie zawalił...
Dlatego mój grafik był wypełniony niemal po brzegi i trudno było w nim znaleźć
jakąkolwiek lukę. Bo każda taka była zapełniana przez Ciebie.
Tego
dnia siedzieliśmy w kawiarni. Właśnie skończyłam poranną zmianę, a Ty
przyszedłeś po mnie do pracy z zamiarem zabrania na spacer, jednak rozpadało się, więc
postanowiliśmy zamówić sobie po filiżance waniliowej herbaty i zaczekać, aż się
rozpogodzi. Opowiadałeś mi właśnie o sytuacji w klubie i napiętej atmosferze
wśród wszystkich. Czuliście, że trener powoli zaczyna mieć nóż na gardle i że
od Waszych najbliższych występów zależy jego przyszłość, co było równoznaczne też i z
Waszą przyszłością. Przejmowałam się tym bardzo (i to z dwóch perspektyw – z perspektywy
kibica, którym byłam oraz z perspektywy piłkarza, którym byłeś), tak bardzo, że nawet nie zauważyłam, kiedy do
kawiarni wszedł przemoczony do suchej nitki Mariusz, mimo że siedziałam zwrócona
twarzą do frontowych drzwi. Dobrze, że cię
znalazłem, Honda, rzekł, przysiadając się
do nas bez słowa powitania. Tak właściwie, to dopiero wtedy go zauważyłam. Mamy problem i to
poważny, dodał, a jego mina nie wróżyła
niczego dobrego. Ja jednak w pierwszym odruchu nie zauważyłam poważnego tonu
mojego brata, którego przecież ten rzadko kiedy używał. Nie musiałeś mnie szukać,
przecież będę popołudniu w domu i wtedy będziemy mogli spokojnie porozmawiać,
odpowiedziałam trochę zirytowana, że jak zawsze nam przeszkadza. Ale to nie
może czekać do popołudnia, odparł,
wbijając we mnie swój wzrok, jakby licząc, że wyczytam z niego, o co mu chodzi. Ja jednak nie miałam pojęcia. Rodzice przyjeżdżają, zakomunikował mi, a ja prawie upuściłam
filiżankę, tak mi się ręce trzęsły. Bo to nie wróżyło nam niczego dobrego... Skąd wiesz?, spytałam przejęta. Rozmawiałem z ojcem jakąś godzinę temu. Nie
był w najlepszym nastroju… Honda, oni chyba wiedzą, dodał Mariusz poufnym tonem głosu, równie mocno wystraszony jak ja.
Wtedy jeszcze nie rozumiałeś, o co nam chodzi. Dziwiłeś się, dlaczego tak
bardzo boimy się przyjazdu naszych rodzicieli. Nie miałeś pojęcia, co jest
grane. Tak właściwie to nic o nich jeszcze nie wiedziałeś. Nie wspomniałam Ci o
nich ani słowem, mimo że spotykaliśmy się ze sobą już od trzech miesięcy. Nie
było okazji albo nie chciałam tego rozgrzebywać? Sama nie wiem, jaki był powód tego, że ukrywałam to przed Tobą. Może musiałam nabrać do Ciebie jeszcze
większego zaufania? Możliwe. Wtedy jednak uświadomiłam sobie, że nadszedł ten
czas, w którym muszę wyjawić Ci największą tajemnicę, którą skrywamy z
Mariuszem przed rodzicami (i resztą świata), skoro traktuję Cię poważnie.
A
właśnie tak Cię traktowałam, dlatego po krótkiej wymianie zdań z Mariuszem, w
których wyjaśniłam mu, że musisz poznać prawdę, opowiedziałam Ci wszystko. Od
samego początku. O tym, że kiedyś byliśmy biedni, ale szczęśliwi. Mieszkaliśmy
w jednym mieszkaniu z rodzicami mojej mamy. Trzy pokolenia w trzypokojowym
mieszkaniu. Nic więc dziwnego, że kłótnie się zdarzały. Niestety, z każdym
kolejnym razem stawały się coraz większe. I częstsze. Motywem przewodnim był...
brak pieniędzy. Bo cóż innego? Wszyscy wyrzucali sobie wzajemnie nieudolność,
przez którą wiedzie się nam tak źle. W końcu jednak ojciec, który od dłuższego
czasu nie mógł znaleźć dla siebie pracy na stałe, wszedł w spółkę ze swoim
kolegą. Założyli biuro nieruchomości, które po krótkim czasie zaczęło przynosić
naprawdę pokaźne zyski. Tak pokaźne, że po niedługim czasie było nas stać na
wynajęcie mieszkania dla naszej czwórki, do którego się przeprowadziliśmy.
Niestety, im bardziej zamożni się stawaliśmy (przede wszystkim dzięki dobremu
nosowi mamy, która, jak się okazało, potrafiła grać na giełdzie, nie tracąc
przy tym, a zyskując), tym bardziej nasze rodzinne więzy się rozpadały. Rodzice
przestali mieć dla nas tyle czasu, jak do tej pory, a wymagali od nas jeszcze
więcej. Wszyscy nasi koledzy mówili, jak to bardzo urodziliśmy się w czepku,
jednak nikt nie wiedział, jak było naprawdę. Staliśmy się dla siebie niemal obcymi
ludźmi. Ojciec oczekiwał ode mnie, że pójdę na studia prawnicze. Nie miał
pojęcia, że nienawidzę publicznie występować, że ludzie, patrzący się na mnie,
mnie krępują do tego stopnia, że nie potrafię sklecić normalnego zdania i że
moim prawdziwym marzeniem jest pisanie. To wtedy okryłam, co chcę robić – po prostu
pewnego dnia usiadłam i ot tak napisałam wiersz, wylewając w nim swoje żale na
brak zainteresowania naszymi sprawami ze strony rodziców. Polonistyka to było
to, co chciałam studiować i byłam tego pewna. On jednak myślał, że wybierając w
liceum kierunek humanistyczny, myślę o prawie. Mariusz natomiast, według niego,
miał zostać lekarzem, najlepiej chirurgiem. Nikt w rodzinie, oprócz mnie, nie miał
pojęcia, że on nienawidzi biologii i ledwo wychodzi z tego przedmiotu na dwa na
semestr. Jego marzeniem było zostanie piłkarzem, ale ojciec nienawidził tego
sportu (jakiegokolwiek sportu) i nie chciał nawet o tym słyszeć. Czuliśmy się
jak ubezwłasnowolnieni. Jakbyśmy nie mieli własnego zdania. Jakbyśmy nie
przeżywali własnego życia, tylko działali według z góry ustalonego scenariusza.
Gdyby nie babcia... gdyby nie ona nie bylibyśmy tu, gdzie teraz jesteśmy.
Mariusz nie grałby w Arsenalu, przed nim nie byłaby świetlana piłkarska przyszłość, a ja...
ja nie skończyłabym mojej wymarzonej polonistyki. Bo to właśnie rozmowa z nią dała mi do
myślenia, dzięki czemu wpadłam na pomysł, jak z tego wszystkiego wybrnąć.
Rodzice
bowiem otworzyli filię ich firmy w USA, którą zajmował się ich wspólnik i która
– mimo kryzysu – okazała się być o wiele bardziej dochodowa niż ich interes w
Polsce. Gdy zmarł ich współwłaściciel, który był na miejscu, postanowili
przeprowadzić się za ocean, zwłaszcza, że jego udziały przeszły na nich. Pan
Romek nie miał żadnej rodziny, której mógłby przekazać to, czego dorobił się w
życiu, bo zwyczajnie nie miał czasu, by ją założyć. Wszystko przecież było
ważniejsze od tego. Byłam wtedy krótko przed osiemnastką, właśnie zaczynały się
moje wakacje przed klasą maturalną, gdy rodzice oznajmili mi, że przeprowadzamy
się do USA. Nie mieliśmy nic do gadania, po prostu mieliśmy się spakować i
lecieć z nimi w nieznane. Nie chciałam, ale oni już wszystko obmyślili, całą naszą ścieżkę
kariery, którą będziemy szli w Ameryce. Nie wiem nawet, jak mi się udało, ale
namówiłam ich, abyśmy zostali z Mariuszem w Polsce. Młody miał właśnie zaczynać
liceum, a ja nie chciałam zmieniać otoczenia na rok przed maturą. Oboje nie
chcieliśmy tego robić. Po długich negocjacjach, zgodzili się. To była dla nas
szansa. Mieliśmy dołączyć do nich za rok, przez który mieliśmy – tu w Polsce – podszkolić
angielski, którego lekcje rodzice wykupili nam w szkole językowej (dzisiaj, w Londynie, te lekcje się nam naprawdę
przydają). Ja miałam mieć oko na brata, a nad nami miała czuwać babcia. Za
dobre wyniki w nauce, rodzice obiecali nam przesyłać przelewem pieniądze na
utrzymanie się. Gdybyśmy się jednak pogorszyli... wtedy przelewy byłyby
mniejsze. To miała być taka motywacja. I była. Bo dzięki temu mogliśmy spełniać
nasze plany na życie, a nie działaś według ich scenariusza. Łatwiej było nam
ukrywać, że Mariusz chodzi do piłkarskiej szkółki. Gdy rodziców coraz bardziej
pochłaniały amerykańskie sprawy, przez które nie mieli czasu, by z nami
porozmawiać i sprawdzić, co u nas się dzieje, udało mi się przepisać Mariusza z klasy
biologiczno-chemicznej (do której poszedł przez rodziców) do sportowej. Pomagała
nam w tym babcia, jednak po pół roku niestety zmarła... na zawał... i musieliśmy radzić
sobie sami. A najgorsze, że rodzice nie mieli nawet czasu, by przyjechać na jej pogrzeb...
Czuliśmy się więc, jakbyśmy mieli tylko siebie na tym świecie, ale dzięki temu
mogliśmy realizować nasze plany. Mieszkanie, które zapisałam naszej dwójce babcia, wynajęliśmy
studentom, odkładając pieniądze na konto – na czas, kiedy nasze tajemnice wyjdą
na jaw i rodzice odetną nas od środków na życie. Musieliśmy się zabezpieczyć, bo
przez lata tajemnic się namnożyło... Mariusz nie chodził na profil
biologiczno-chemiczny, tak jak chciał tego ojciec. Do tego uczęszczał na piłkę
nożną w czym go niesamowicie wspierałam i to z tym wiązał swoją przyszłość. I to
do tego stopnia, że na razie nie myślał nawet o jakichkolwiek studiach. Całe szczęście, że miał zamiar zdawać maturę. Ja
natomiast nie poszłam na prawo, jak myślał ojciec, a na niszową
polonistykę, po której przecież „pracy nigdy nie znajdę”. Mieliśmy przed nimi naprawdę wiele
sekretów, które mogły doprowadzić ich do szału. Ale przy ich braku
zaangażowania w nasze sprawy udawało się je nam ukryć przez trzy lata od ich
wyjazdu. Nasze życie było poukładane i spokojne, czuliśmy, że robimy to, co
chcemy. A było jeszcze lepiej, gdy udało nam się wykpić od dołączenia do nich w
Stanach. Nawet zbyt długo się przy tym nie upierali... Nie zdziwiło mnie to
jakoś szczególnie, bowiem z każdym dniem coraz mniej interesowało ich to, co
się u nas dzieje. Przez te trzy lata nie odwiedzili nas ani razu, a święta
spędzaliśmy ze sobą przez Internet, jedząc wigilię na Skype, mimo różnicy
czasu, która nas dzieliła... Taka to była rodzina.
I wszystko
szło dobrze aż do tamtego momentu. Nie wiem jak, ale ojciec dowiedział się, że
Mariusz nie chodzi na wybrany na początku profil i nie przygotowuje się do
wykonywania zawodu, który ten mu wybrał. Właśnie dlatego przyjechali. Po drodze
wyszły na jaw wszystkie inne tajemnice, które przed nimi ukrywaliśmy –
począwszy od piłki nożnej, którą oboje się interesowaliśmy, skończywszy na
mojej polonistyce. Na wstępie wysłuchaliśmy od nich porządnego kazania o
zaufaniu, które dla nas stracili przez nasze kłamstwa i o tym, jak to marnujemy
sobie życie, na co oni nie mogli nam pozwolić. Nie było nawet czasu na jakiekolwiek
wyjaśnienia – mieliśmy się pakować i lecieć z nimi. Tyle tylko, że wybraliśmy
inaczej... W końcu byliśmy z Mariuszem dorośli i na szczęście przygotowani na
taki scenariusz. Scenariusz, w którym rodzice odcinają nas od środków przez
nich wysyłanych w ciągu ostatnich trzech lat i wymawiają mieszkanie, w którym
wtedy mieszkaliśmy. Czułam, że właśnie tak będzie, dlatego połowę naszych
rzeczy zdążyliśmy już przenieść do mieszkania po babci przed ich przyjazdem,
gdzie wynajęta była tylko dwójka, a dwie jedynki wolne – akurat dla nas. Do
tego moje oszczędzanie, odmawianie sobie wszystkiego przez te ostatnie lata się opłaciły i nie musieliśmy się
martwić, że sobie nie poradzimy. Ojciec jednak o tym nie wiedział i sądził, że
wylądujemy pod mostem. Nie przejmował się tym jednak, tylko dał nam wybór –
albo jedziemy z nimi i robimy, co nam każe, albo fora ze dwora, nie mamy już rodziców.
Byłeś przy tej rozmowie, więc doskonale wiesz, jaka to była awantura. Chyba
sąsiednie bloki słyszały nasze krzyki, nie mówiąc już o naszych sąsiadach. Wszystko
mu się nie podobało, a gdy tylko dowiedział się, że jesteś piłkarzem, wpadł w totalny
szał. Krzyczał, jaka to nieodpowiedzialna jestem i jak bardzo go zawiodłam.
Bolało, ale nie miałam zamiaru wpędzić się w poczucie winy. W końcu to nie była
moja wina.
Wtedy
po raz pierwszy mu się postawiłam w tak jawny sposób. Wyrzuciłam z siebie
wszystko, począwszy od tego, że się nami nie interesują, jakby mieli nas
gdzieś, a skończywszy na tym, że to nie oni będą nam ustawiać życie. Nigdy tyle
nie gadałam, co wtedy. Nigdy tyle nie krzyczałam, co wtedy! Ale w końcu musiałam z siebie wyrzucić wszystko,
co nazbierało się we mnie przez te lata, od kiedy kariera stała się dla nich ważniejsza
niż rodzina. Wygarnęłam mu to prosto w oczy, tylko dlatego, że siłą próbował
zabrać mnie ze sobą i zmusić do zrobienia czegoś, czego nie chciałam, jakbym
miała cztery lata i chciała dodatkową porcję lodów, na którą on nie może mi
pozwolić. Jakby zapomniał, że miałam już wtedy lat dwadzieścia i nikt nie mógł za mnie
decydować. I może nie skończyłoby się to zerwaniem naszych kontaktów, których
do tej pory żadna ze stron nie odnowiła, może by udało nam się dojść do
jakiegoś porozumienia po tym, gdy opadłyby już emocje, może bylibyśmy choć
iluminacją rodziny, gdyby nie... podniósł na mnie ręki. Do tej pory mam przed
oczami jego zaciętą twarz i to, jak próbuje mnie uderzyć. Nigdy bym się czegoś
takiego po nim nie spodziewała. Nie po moim ojcu, którego kochałam, mimo
wszystko. Mariusz stał z szeroko otwartą buzią, nie wierząc w to, co się
właśnie dzieje, a Ty momentalnie zasłoniłeś mnie swoim ciałem, gdyby tylko ten
próbował mi cokolwiek zrobić. Postąpiłeś rycersko... tak, że poczułam się jeszcze bardziej pewna. Bo byłam kochana i miałam ludzi, którzy będą za mną, choćby nie wiem co. Ojciec tymczasem nie ruszył tą ręką, tylko się jej przyglądał, jakby sam był zaskoczony
tym, co właśnie chciał zrobić i chyba nawet próbował mnie za to przeprosić (albo zbagatelizować sprawę, jak to on), ale było na to za późno. Stało się. Tym gestem uruchomił we mnie cały żal do niego, którego nie dało się już cofnąć. Nie żałuję,
że wykrzyczałam mu wtedy wszystko, kończąc siarczystym Nienawidzę
cię. Zasłużył sobie na to. Jestem o tym przekonana.
Nie wiem, czy Cię to interesuje, ale do
tej pory nie mamy ze sobą żadnego kontaktu, choć Mariusz kilka razy już
próbował mnie przekonać, abym w obecnej sytuacji, w jakiej jestem, się z nim pogodziła. Albo przynajmniej skontaktowała. Ja jednak
nie potrafię mu wybaczyć. Osobie, którą kochałam i która chciała mnie
skrzywdzić. To za bardzo bolało, aby teraz wrócić do normalności, ot tak sobie. To
nie jest możliwe. I Ty dobrze wiesz, jak mocno to wszystko przeżyłam i zapewne
rozumiesz, dlaczego właśnie tak bardzo się w tej kwestii zacięłam.
A
przynajmniej mam taką nadzieję, że wiesz... i że mimo wszystko, co się między
nami po tym wydarzyło, wciąż mnie i mój punkt widzenia rozumiesz...
H.