poniedziałek, 7 lipca 2014

siedem.



Londyn, 2 kwietnia 2015.

Kochany,
chciałam pisać ten list już wczoraj – mam w sobie tyle energii, jakiej dawno nie miałam, że aż zapragnęłam ją w ten sposób spożytkować. Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że jest przecież prima aprilis i najzwyczajniej w świecie tego dnia nie powinno się pisać o poważnych sprawach. Dlatego odpuściłam to sobie, zwłaszcza, że ten list będzie przypomnieniem dość przykrego wydarzenia z mojego życia, w którym już wtedy odgrywałeś znaczącą rolę. Ten dzień odbija się na mnie do tej pory. I chyba już nic nie sprawi, aby coś się w tej sprawie zmieniło. Zbyt wielką ranę mam w sobie, aby im wybaczyć... Mam nadzieję, że wiesz, o co mi w tym momencie chodzi. A jeśli nie, to zaraz Ci to przypomnę.
To był środek października. Zdążyliście już odpaść z rozgrywek Ligi Europy ku wielkiemu rozczarowaniu, a w Ekstraklasie nie wiodło się Wam najlepiej. Humory nikomu nie dopisywały – począwszy od kibiców, poprzez sztab i zarząd, a skończywszy na obsłudze stadionu. Nasza znajomość, w odróżnieniu od tego, kwitła w najlepsze. Spotykaliśmy się regularnie, spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, aż zaczęto nazywać nas papużkami-nierozłączkami. Nic sobie jednak nie robiliśmy z różnych docinek ze strony Twoich naszych wspólnych znajomych. Mówiłeś mi wtedy, że tylko ja trzymam Cię w pionie, dzięki czemu się nie załamujesz i nie bierzesz do siebie tych wszystkich krytycznych komentarzy, których w tamtym czasie słyszałeś z ust przeróżnych ludzi aż nadto. Ja również wielokrotnie się nasłuchałam, jaki kiepski jest z Ciebie zawodnik, kiedy pojawiałam się na meczu w koszulce z Twoim nazwiskiem. Pewnie jesteś tym zaskoczony, bo nigdy Ci o tym nie mówiłam, ale nie chciałam Ci dokładać do tego bagażu, który nosiłeś w tamtym momencie na plecach. Poza tym dzięki Tobie coraz lepiej radziłam sobie z dość nieprzychylnym dla nas światem. Już nie byłam taką szarą myszką jak kiedyś, zaczynałam się zmieniać w bardziej otwartą na świat osobę. Robiłam więc, co tylko mogłam, aby spędzać z Tobą jak najwięcej czasu i w przeróżny sposób Ci pomagać, odciągając od rzeczywistości piłkarskiej, jednak nie zawsze mi się to udawało. Miałam też i inne zajęcia. Do pracy w kawiarni doszedł nowy rok akademicki, jak również maturalna klasa Mariusza. Sam wiesz, jak bardzo trzeba go było pilnować, by niczego nie zawalił... Dlatego mój grafik był wypełniony niemal po brzegi i trudno było w nim znaleźć jakąkolwiek lukę. Bo każda taka była zapełniana przez Ciebie.
Tego dnia siedzieliśmy w kawiarni. Właśnie skończyłam poranną zmianę, a Ty przyszedłeś po mnie do pracy z zamiarem zabrania na spacer, jednak rozpadało się, więc postanowiliśmy zamówić sobie po filiżance waniliowej herbaty i zaczekać, aż się rozpogodzi. Opowiadałeś mi właśnie o sytuacji w klubie i napiętej atmosferze wśród wszystkich. Czuliście, że trener powoli zaczyna mieć nóż na gardle i że od Waszych najbliższych występów zależy jego przyszłość, co było równoznaczne też i z Waszą przyszłością. Przejmowałam się tym bardzo (i to z dwóch perspektyw – z perspektywy kibica, którym byłam oraz z perspektywy piłkarza, którym byłeś), tak bardzo, że nawet nie zauważyłam, kiedy do kawiarni wszedł przemoczony do suchej nitki Mariusz, mimo że siedziałam zwrócona twarzą do frontowych drzwi. Dobrze, że cię znalazłem, Honda, rzekł, przysiadając się do nas bez słowa powitania. Tak właściwie, to dopiero wtedy go zauważyłam. Mamy problem i to poważny, dodał, a jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Ja jednak w pierwszym odruchu nie zauważyłam poważnego tonu mojego brata, którego przecież ten rzadko kiedy używał. Nie musiałeś mnie szukać, przecież będę popołudniu w domu i wtedy będziemy mogli spokojnie porozmawiać, odpowiedziałam trochę zirytowana, że jak zawsze nam przeszkadza. Ale to nie może czekać do popołudnia, odparł, wbijając we mnie swój wzrok, jakby licząc, że wyczytam z niego, o co mu chodzi. Ja jednak nie miałam pojęcia. Rodzice przyjeżdżają, zakomunikował mi, a ja prawie upuściłam filiżankę, tak mi się ręce trzęsły. Bo to nie wróżyło nam niczego dobrego... Skąd wiesz?, spytałam przejęta. Rozmawiałem z ojcem jakąś godzinę temu. Nie był w najlepszym nastroju… Honda, oni chyba wiedzą, dodał Mariusz poufnym tonem głosu, równie mocno wystraszony jak ja. Wtedy jeszcze nie rozumiałeś, o co nam chodzi. Dziwiłeś się, dlaczego tak bardzo boimy się przyjazdu naszych rodzicieli. Nie miałeś pojęcia, co jest grane. Tak właściwie to nic o nich jeszcze nie wiedziałeś. Nie wspomniałam Ci o nich ani słowem, mimo że spotykaliśmy się ze sobą już od trzech miesięcy. Nie było okazji albo nie chciałam tego rozgrzebywać? Sama nie wiem, jaki był powód tego, że ukrywałam to przed Tobą. Może musiałam nabrać do Ciebie jeszcze większego zaufania? Możliwe. Wtedy jednak uświadomiłam sobie, że nadszedł ten czas, w którym muszę wyjawić Ci największą tajemnicę, którą skrywamy z Mariuszem przed rodzicami (i resztą świata), skoro traktuję Cię poważnie.
A właśnie tak Cię traktowałam, dlatego po krótkiej wymianie zdań z Mariuszem, w których wyjaśniłam mu, że musisz poznać prawdę, opowiedziałam Ci wszystko. Od samego początku. O tym, że kiedyś byliśmy biedni, ale szczęśliwi. Mieszkaliśmy w jednym mieszkaniu z rodzicami mojej mamy. Trzy pokolenia w trzypokojowym mieszkaniu. Nic więc dziwnego, że kłótnie się zdarzały. Niestety, z każdym kolejnym razem stawały się coraz większe. I częstsze. Motywem przewodnim był... brak pieniędzy. Bo cóż innego? Wszyscy wyrzucali sobie wzajemnie nieudolność, przez którą wiedzie się nam tak źle. W końcu jednak ojciec, który od dłuższego czasu nie mógł znaleźć dla siebie pracy na stałe, wszedł w spółkę ze swoim kolegą. Założyli biuro nieruchomości, które po krótkim czasie zaczęło przynosić naprawdę pokaźne zyski. Tak pokaźne, że po niedługim czasie było nas stać na wynajęcie mieszkania dla naszej czwórki, do którego się przeprowadziliśmy. Niestety, im bardziej zamożni się stawaliśmy (przede wszystkim dzięki dobremu nosowi mamy, która, jak się okazało, potrafiła grać na giełdzie, nie tracąc przy tym, a zyskując), tym bardziej nasze rodzinne więzy się rozpadały. Rodzice przestali mieć dla nas tyle czasu, jak do tej pory, a wymagali od nas jeszcze więcej. Wszyscy nasi koledzy mówili, jak to bardzo urodziliśmy się w czepku, jednak nikt nie wiedział, jak było naprawdę. Staliśmy się dla siebie niemal obcymi ludźmi. Ojciec oczekiwał ode mnie, że pójdę na studia prawnicze. Nie miał pojęcia, że nienawidzę publicznie występować, że ludzie, patrzący się na mnie, mnie krępują do tego stopnia, że nie potrafię sklecić normalnego zdania i że moim prawdziwym marzeniem jest pisanie. To wtedy okryłam, co chcę robić – po prostu pewnego dnia usiadłam i ot tak napisałam wiersz, wylewając w nim swoje żale na brak zainteresowania naszymi sprawami ze strony rodziców. Polonistyka to było to, co chciałam studiować i byłam tego pewna. On jednak myślał, że wybierając w liceum kierunek humanistyczny, myślę o prawie. Mariusz natomiast, według niego, miał zostać lekarzem, najlepiej chirurgiem. Nikt w rodzinie, oprócz mnie, nie miał pojęcia, że on nienawidzi biologii i ledwo wychodzi z tego przedmiotu na dwa na semestr. Jego marzeniem było zostanie piłkarzem, ale ojciec nienawidził tego sportu (jakiegokolwiek sportu) i nie chciał nawet o tym słyszeć. Czuliśmy się jak ubezwłasnowolnieni. Jakbyśmy nie mieli własnego zdania. Jakbyśmy nie przeżywali własnego życia, tylko działali według z góry ustalonego scenariusza. Gdyby nie babcia... gdyby nie ona nie bylibyśmy tu, gdzie teraz jesteśmy. Mariusz nie grałby w Arsenalu, przed nim nie byłaby świetlana piłkarska przyszłość, a ja... ja nie skończyłabym mojej wymarzonej polonistyki. Bo to właśnie rozmowa z nią dała mi do myślenia, dzięki czemu wpadłam na pomysł, jak z tego wszystkiego wybrnąć.
Rodzice bowiem otworzyli filię ich firmy w USA, którą zajmował się ich wspólnik i która – mimo kryzysu – okazała się być o wiele bardziej dochodowa niż ich interes w Polsce. Gdy zmarł ich współwłaściciel, który był na miejscu, postanowili przeprowadzić się za ocean, zwłaszcza, że jego udziały przeszły na nich. Pan Romek nie miał żadnej rodziny, której mógłby przekazać to, czego dorobił się w życiu, bo zwyczajnie nie miał czasu, by ją założyć. Wszystko przecież było ważniejsze od tego. Byłam wtedy krótko przed osiemnastką, właśnie zaczynały się moje wakacje przed klasą maturalną, gdy rodzice oznajmili mi, że przeprowadzamy się do USA. Nie mieliśmy nic do gadania, po prostu mieliśmy się spakować i lecieć z nimi w nieznane. Nie chciałam, ale oni już wszystko obmyślili, całą naszą ścieżkę kariery, którą będziemy szli w Ameryce. Nie wiem nawet, jak mi się udało, ale namówiłam ich, abyśmy zostali z Mariuszem w Polsce. Młody miał właśnie zaczynać liceum, a ja nie chciałam zmieniać otoczenia na rok przed maturą. Oboje nie chcieliśmy tego robić. Po długich negocjacjach, zgodzili się. To była dla nas szansa. Mieliśmy dołączyć do nich za rok, przez który mieliśmy tu w Polsce podszkolić angielski, którego lekcje rodzice wykupili nam w szkole językowej (dzisiaj, w Londynie, te lekcje się nam naprawdę przydają). Ja miałam mieć oko na brata, a nad nami miała czuwać babcia. Za dobre wyniki w nauce, rodzice obiecali nam przesyłać przelewem pieniądze na utrzymanie się. Gdybyśmy się jednak pogorszyli... wtedy przelewy byłyby mniejsze. To miała być taka motywacja. I była. Bo dzięki temu mogliśmy spełniać nasze plany na życie, a nie działaś według ich scenariusza. Łatwiej było nam ukrywać, że Mariusz chodzi do piłkarskiej szkółki. Gdy rodziców coraz bardziej pochłaniały amerykańskie sprawy, przez które nie mieli czasu, by z nami porozmawiać i sprawdzić, co u nas się dzieje, udało mi się przepisać Mariusza z klasy biologiczno-chemicznej (do której poszedł przez rodziców) do sportowej. Pomagała nam w tym babcia, jednak po pół roku niestety zmarła... na zawał... i musieliśmy radzić sobie sami. A najgorsze, że rodzice nie mieli nawet czasu, by przyjechać na jej pogrzeb... Czuliśmy się więc, jakbyśmy mieli tylko siebie na tym świecie, ale dzięki temu mogliśmy realizować nasze plany. Mieszkanie, które zapisałam naszej dwójce babcia, wynajęliśmy studentom, odkładając pieniądze na konto – na czas, kiedy nasze tajemnice wyjdą na jaw i rodzice odetną nas od środków na życie. Musieliśmy się zabezpieczyć, bo przez lata tajemnic się namnożyło... Mariusz nie chodził na profil biologiczno-chemiczny, tak jak chciał tego ojciec. Do tego uczęszczał na piłkę nożną w czym go niesamowicie wspierałam i to z tym wiązał swoją przyszłość. I to do tego stopnia, że na razie nie myślał nawet o jakichkolwiek studiach. Całe szczęście, że miał zamiar zdawać maturę. Ja natomiast nie poszłam na prawo, jak myślał ojciec, a na niszową polonistykę, po której przecież „pracy nigdy nie znajdę”. Mieliśmy przed nimi naprawdę wiele sekretów, które mogły doprowadzić ich do szału. Ale przy ich braku zaangażowania w nasze sprawy udawało się je nam ukryć przez trzy lata od ich wyjazdu. Nasze życie było poukładane i spokojne, czuliśmy, że robimy to, co chcemy. A było jeszcze lepiej, gdy udało nam się wykpić od dołączenia do nich w Stanach. Nawet zbyt długo się przy tym nie upierali... Nie zdziwiło mnie to jakoś szczególnie, bowiem z każdym dniem coraz mniej interesowało ich to, co się u nas dzieje. Przez te trzy lata nie odwiedzili nas ani razu, a święta spędzaliśmy ze sobą przez Internet, jedząc wigilię na Skype, mimo różnicy czasu, która nas dzieliła... Taka to była rodzina.
I wszystko szło dobrze aż do tamtego momentu. Nie wiem jak, ale ojciec dowiedział się, że Mariusz nie chodzi na wybrany na początku profil i nie przygotowuje się do wykonywania zawodu, który ten mu wybrał. Właśnie dlatego przyjechali. Po drodze wyszły na jaw wszystkie inne tajemnice, które przed nimi ukrywaliśmy – począwszy od piłki nożnej, którą oboje się interesowaliśmy, skończywszy na mojej polonistyce. Na wstępie wysłuchaliśmy od nich porządnego kazania o zaufaniu, które dla nas stracili przez nasze kłamstwa i o tym, jak to marnujemy sobie życie, na co oni nie mogli nam pozwolić. Nie było nawet czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia – mieliśmy się pakować i lecieć z nimi. Tyle tylko, że wybraliśmy inaczej... W końcu byliśmy z Mariuszem dorośli i na szczęście przygotowani na taki scenariusz. Scenariusz, w którym rodzice odcinają nas od środków przez nich wysyłanych w ciągu ostatnich trzech lat i wymawiają mieszkanie, w którym wtedy mieszkaliśmy. Czułam, że właśnie tak będzie, dlatego połowę naszych rzeczy zdążyliśmy już przenieść do mieszkania po babci przed ich przyjazdem, gdzie wynajęta była tylko dwójka, a dwie jedynki wolne – akurat dla nas. Do tego moje oszczędzanie, odmawianie sobie wszystkiego przez te ostatnie lata się opłaciły i nie musieliśmy się martwić, że sobie nie poradzimy. Ojciec jednak o tym nie wiedział i sądził, że wylądujemy pod mostem. Nie przejmował się tym jednak, tylko dał nam wybór – albo jedziemy z nimi i robimy, co nam każe, albo fora ze dwora, nie mamy już rodziców. Byłeś przy tej rozmowie, więc doskonale wiesz, jaka to była awantura. Chyba sąsiednie bloki słyszały nasze krzyki, nie mówiąc już o naszych sąsiadach. Wszystko mu się nie podobało, a gdy tylko dowiedział się, że jesteś piłkarzem, wpadł w totalny szał. Krzyczał, jaka to nieodpowiedzialna jestem i jak bardzo go zawiodłam. Bolało, ale nie miałam zamiaru wpędzić się w poczucie winy. W końcu to nie była moja wina.
Wtedy po raz pierwszy mu się postawiłam w tak jawny sposób. Wyrzuciłam z siebie wszystko, począwszy od tego, że się nami nie interesują, jakby mieli nas gdzieś, a skończywszy na tym, że to nie oni będą nam ustawiać życie. Nigdy tyle nie gadałam, co wtedy. Nigdy tyle nie krzyczałam, co wtedy! Ale w końcu musiałam z siebie wyrzucić wszystko, co nazbierało się we mnie przez te lata, od kiedy kariera stała się dla nich ważniejsza niż rodzina. Wygarnęłam mu to prosto w oczy, tylko dlatego, że siłą próbował zabrać mnie ze sobą i zmusić do zrobienia czegoś, czego nie chciałam, jakbym miała cztery lata i chciała dodatkową porcję lodów, na którą on nie może mi pozwolić. Jakby zapomniał, że miałam już wtedy lat dwadzieścia i nikt nie mógł za mnie decydować. I może nie skończyłoby się to zerwaniem naszych kontaktów, których do tej pory żadna ze stron nie odnowiła, może by udało nam się dojść do jakiegoś porozumienia po tym, gdy opadłyby już emocje, może bylibyśmy choć iluminacją rodziny, gdyby nie... podniósł na mnie ręki. Do tej pory mam przed oczami jego zaciętą twarz i to, jak próbuje mnie uderzyć. Nigdy bym się czegoś takiego po nim nie spodziewała. Nie po moim ojcu, którego kochałam, mimo wszystko. Mariusz stał z szeroko otwartą buzią, nie wierząc w to, co się właśnie dzieje, a Ty momentalnie zasłoniłeś mnie swoim ciałem, gdyby tylko ten próbował mi cokolwiek zrobić. Postąpiłeś rycersko... tak, że poczułam się jeszcze bardziej pewna. Bo byłam kochana i miałam ludzi, którzy będą za mną, choćby nie wiem co. Ojciec tymczasem nie ruszył tą ręką, tylko się jej przyglądał, jakby sam był zaskoczony tym, co właśnie chciał zrobić i chyba nawet próbował mnie za to przeprosić (albo zbagatelizować sprawę, jak to on), ale było na to za późno. Stało się. Tym gestem uruchomił we mnie cały żal do niego, którego nie dało się już cofnąć. Nie żałuję, że wykrzyczałam mu wtedy wszystko, kończąc siarczystym Nienawidzę cię. Zasłużył sobie na to. Jestem o tym przekonana.
Nie wiem, czy Cię to interesuje, ale do tej pory nie mamy ze sobą żadnego kontaktu, choć Mariusz kilka razy już próbował mnie przekonać, abym w obecnej sytuacji, w jakiej jestem, się z nim pogodziła. Albo przynajmniej skontaktowała. Ja jednak nie potrafię mu wybaczyć. Osobie, którą kochałam i która chciała mnie skrzywdzić. To za bardzo bolało, aby teraz wrócić do normalności, ot tak sobie. To nie jest możliwe. I Ty dobrze wiesz, jak mocno to wszystko przeżyłam i zapewne rozumiesz, dlaczego właśnie tak bardzo się w tej kwestii zacięłam.
A przynajmniej mam taką nadzieję, że wiesz... i że mimo wszystko, co się między nami po tym wydarzyło, wciąż mnie i mój punkt widzenia rozumiesz...

H.