czwartek, 20 marca 2014

cztery.




Londyn, 20 marca 2015.

Najdroższy!
Po pierwszym naszym oficjalnym i dłuższym spotkaniu, dzięki któremu lepiej się poznaliśmy, byłam przekonana, że o mnie zapomnisz, że ze mnie zrezygnujesz. Graliście wtedy co trzy dni, sądziłam więc, że nie będziesz miał czasu, aby się z kimkolwiek spotykać, a tym bardziej z taką mną. Wmówiłam sobie, że skoro mnie poznałeś już jako-tako, uznasz mnie za nudną osobę i po prostu sobie odpuścisz…
Jakże więc byłam zaskoczona, kiedy przed rewanżem z Honką dostałam od Ciebie SMS-a, czy mogłabym po meczu chwilkę na Ciebie zaczekać przy wyjściu, a Ty postarasz się zniknąć stamtąd jak najwcześniej i do mnie dołączyć. Spanikowałam i… wykręciłam się młodszym bratem. Tak samo było przed meczem z Cracovią. W międzyczasie jednak często pisałam z Tobą i to nie tylko na tematy klubowe. Schodziliśmy w przeróżne życiowe aspekty, czasem wręcz łapałam się na tym, że piszę Ci o czymś, o czym mało komu jestem w stanie powiedzieć. Miałeś coś w sobie, co sprawiało, że ufałam Ci w dużym stopniu już od naszego pierwszego spotkania. Coś pchało mnie do Ciebie. To „coś” sprawiało również, że byłam w stanie małymi kroczkami przełamywać w sobie barierę nieśmiałości i dystans do ludzi, który miałam odkąd tylko pamiętam. Nie potrafiłam jednak przełamać się ostatecznie, by móc zdecydować się na kolejne spotkanie z Tobą oko w oko, mimo że wciąż mnie do tego namawiałeś. Przyjmowałam, naprawdę przyjmowałam wtedy, że sobie w końcu odpuścisz, po cichu jednak licząc, że tego nie zrobisz. Kompletna niedorzeczność i sprzeczność, nieprawdaż? Ale taka właśnie wtedy byłam.
Zobaczyliśmy się jednak już w niedzielę. Zdecydował o tym… impuls. Kiedy tak pechowo zremisowaliście z Cracovią, kiedy stojąc w Kotle spojrzałam na Wasze twarze, kiedy słyszałam jakie opinie wśród kibiców wywołał ten remis, nogi same zaprowadziły mnie do wyjścia. Zignorowałam wszystko, co sobie dotąd wmawiałam, a nawet to, że napisałam Ci, że się tego dnia nie spotkamy. Pewnie też przez to naczekałam się na Ciebie za wszystkie czasy, aż ochroniarz zaczął mi się dziwnie przyglądać, a później jeszcze musiałam Cię gonić. Nie spodziewałeś się, że zmienię zdanie, więc wychodząc ze stadionu w ogóle nie zwracałeś uwagi na osoby kręcące się jeszcze po tym terenie. Zachowywałeś się tak, jakbyś chciał przed kimś uciec, zdawałeś się nawet nie słyszeć swojego imienia, kiedy cię wołałam, goniąc za Tobą. Gdy już Cię dogoniłam i złapałam za rękę, chciałeś ją wytrącić z mojego słabego uścisku i zapewne nieźle mnie ochrzanić, że co ja sobie wyobrażam i co za psycho-fanka ze mnie. Kiedy jednak mnie zobaczyłeś, zmieniłeś ten zamiar. Nie wiedziałam wtedy, co mam Ci powiedzieć, nie przemyślałam tego, co zrobię, gdy Cię dogonię, więc po prostu się do Ciebie przytuliłam, w jakimś stopniu chcąc Ci tym gestem dodać otuchy po tamtejszym spotkaniu. To był kolejny impuls tego dnia.
Kiedy już wyswobodziliśmy się ze swoich objęć, a do mnie dotarło, co się właśnie stało, musiałam szybko zmienić temat, byś nie zauważył mojego speszenia całą sytuacją i moim niecodziennym zachowaniem. Nie wiedziałam, gdzie mam podziać oczy. Zapewne dlatego od razy zarządziłam odstresowanie. Zabrałam Cię na drugi koniec miasta, nad Wartę, gdzie przy świetle gwiazd spacerowaliśmy, mało ze sobą rozmawiając, jakby chcąc napawać się wzajemnym towarzystwem.
Chwile te przerwał dzwonek mojego telefonu. Mój brat oczywiście jak zawsze myślał tylko o sobie i ot tak oznajmił mi, że musi odreagować dzisiejszy mecz, a skoro ja gdzieś zniknęłam, nic mu nie mówiąc, to i on może tak zrobić. Na nic się zdały moje umoralniające gadki, które próbowałam mu sprzedać, Młody po prostu rozłączył się, chcąc zrobić po swojemu, jak to miał w zwyczaju. On był niczym kot – zawsze chadzał swoimi ścieżkami.
Chyba wtedy po raz pierwszy widziałeś mnie zdenerwowaną z powodu Mariusza, który w życiu nie raz napsuł mi krwi. Tamta sytuacja nie była wyjątkiem. I tak od słowa do słowa postanowiliśmy, że nam też przyda się taki sposób odstresowania po tamtejszym spotkaniu. Poszliśmy więc do klubu, nie przejmując się w ogóle, że ja jestem ubrana w Twoją koszulkę meczową, a Ty w… zwykły dres. Bawiliśmy się do trzeciej, kompletnie zapominając o moim bracie, niefortunnym remisie i wszystkich problemach, które nas wtedy dręczyły. Nie przejmowaliśmy się, że gdyby ktoś Cię wtedy tam zobaczył i zrobił by ci zdjęcie, które puścił w obieg, miałbyś nieźle przerąbane u trenera i kibiców, mimo że nie pozwoliłam Ci wziąć alkoholu do ust – w końcu zawodowy piłkarz powinien wyrzekać się używek i takich miejsc. Nie interesowało nas nawet to, że następnego dnia rano czeka mnie praca, a Ciebie trening. Liczyła się tylko chwila – dobra muzyka i wspaniałe towarzystwo.
Kiedy wyszliśmy z klubu, byłam już śpiąca, mimo iż starałam się jakoś utrzymywać pion. Nie byłam przyzwyczajona do nocnego trybu życia, szczerze, to rzadko zdarzało mi się wychodzić z domu. Jedynie Roma potrafiła mnie czasem za uszy wytargać na jakąś imprezę, ale musiała się zawsze nieźle napocić, abym się ostatecznie na nią zgodziła. Ty też byłeś już nieźle zmęczony – w końcu grałeś tego dnia mecz. Mimo to uparłeś się, że mnie odprowadzisz, a moje słowa sprzeciwu nie robiły na Tobie jakiegokolwiek wrażenia. Powtarzałeś, że nie możesz zostawić kobiety samej w nocy, bo gdyby coś mi się stało, byłbyś za to odpowiedzialny. „A mało to psychicznych ludzi chodzi po świecie?”, spytałeś retorycznie, czym do końca mnie przekonałeś. Wiedziałam, że nie mam siły przebicia. Pojechaliśmy więc nocnym tramwajem pod mój blok, ale zamiast się tam rozstać, spędziliśmy kolejną godzinę siedząc na przystanku tramwajowym, czekając na Twoją bimbę i rozmawiając o wszystkim i o niczym. Uświadomiłam sobie, że do tej pory z żadnym chłopakiem nie czułam się tak komfortowo i swobodnie, jak z Tobą podczas tamtego wieczoru.
Gdy więc w oddali zamigotały światła Twojego tramwaju i przyszło nam się żegnać, oboje stwierdziliśmy, że ten czas minął zbyt szybko, a chęć pójścia spać jakoś w magiczny sposób ustąpiła. Pamiętam doskonale, że nawet zaproponowałeś, iż poczekamy na następny tramwaj, jednak ostatecznie rozsądek przywołał nas do porządku – gdybyśmy tak zrobili, to nie podołalibyśmy trudom dnia następnego. Pocałowałeś mnie więc w policzek na pożegnanie, dziękując mi za ten wieczór i za to oderwanie się od codzienności. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że to co nas łączy, to nie jest jakaś zwykła znajomość, a na pewno nie z mojej strony… I wystraszyłam się tego, ale jednocześnie byłam szczęśliwa.
Odmachałam Ci jeszcze, a gdy tramwaj zniknął za zakrętem, wróciłam do domu prawie unosząc się w powietrzu. I nawet fakt, że mojego brata wciąż nie było z powrotem w mieszkaniu, mnie nie wyprowadził z równowagi. Tak, to był ten dzień, a raczej ta noc, podczas której zdałam sobie sprawę, że się w Tobie zakochałam. Nie wiedziałam tylko, czy z wzajemnością…
Kompletnie nie wiedziałam, co mam z tym zrobić.

Honia

.